"My whole world is upside down..."...
No więc… Sierpniowe spotkanie, w którym dzielące nas 200 km miało po prostu zniknąć, szlag trafił.
K. najwyraźniej powiedział szczerze gdzie ma zamiar się wybrać i do kogo, a jego rodzice może i tą prawdomówność docenili, ale z domu puścić go nie chcieli. W sumie im się nie dziwię, sama doskonale pamiętam jak jakieś 4 lata temu mama mnie nie chciała wypuścić na takie właśnie spotkanie, a tata wyzwał od, delikatnie mówiąc, niemądrych. Ech. To znaczy, ja tak sobie tylko gdybam, bo K. zbytnio nie chce rozmawiać jaka konkretnie była reakcja rodzicieli i, przede wszystkim, jak on im przedstawił tą sytuację, ale myślę, że może mu po prostu głupio… Hm… Może mu być głupio, że z nas dwojga akurat to jego rodzice nie chcieli puścić ;) I w tym momencie dostałam takiego prztyczka w nos -> on jest młodszy, już zapomniałaś? Houston, we have a problem?
Generalnie myślę, że pokolenie naszych rodziców (no może nie całe, ale z tego co obserwuję, to na pewno większość) chyba po prostu nie pojmuje tego całego mechanizmu związanego z wirtualnymi znajomościami i ciągle ma przed oczami reklamę z grubym starym facetem pt: „cześć Aniu, jestem Wojtek, też mam 12 lat”. Do niedawna myślałam, że i moja mama nadal twardo trzyma się takiego rozumowania… Aleee (no żesz w mordę – nadal w to nie wierzę!) ona właśnie parę dni temu mnie zaskoczyła… Postanowiłam się jej zwierzyć. A to dlatego, że plany odnośnie miejsca spotkania uległy zmianie, jednym słowem - i ja musiałam pokonać trochę kilometrów. Pomyślałam więc, że nie warto zwiewać z domu na cały dzień, kompletnie nie mówiąc nikomu gdzie się wybieram albo ściemniać. Nie chodzi o to, że bałam się, że ze strony K. może mnie spotkać co złego, ale o to, że wszystko jest przecież możliwe – pociąg może się wykoleić i takie tam… Po co umierać z dodatkowym grzechem typu kłamstwo? :P ;) Tak więc oznajmiłam mamie, że wybieram się do miasta X na spotkanie z kolegą z Internetu. Oczekiwałam słów w stylu „jesteś niepoważna, a jak to jakiś zboczeniec?!”. Tymczasem… „Daj sygnał jak dojedziesz. Nie będę wymagać, żebyś dzwoniła, bo to zbyt upierdliwe, więc daj sygnał, dobrze?”. Ojaciękręcę, mamo! Tak sobie wtedy mniej więcej pomyślałam :P I jakoś tak wtedy zaczęłyśmy rozmawiać o K., pokazałam nawet zdjęcia. Strasznie dużo dała mi ta rozmowa. Raz, że nie spodziewałam się takiego zrozumienia ze strony mamy (tak, wiem, wiele dziewczyn ma w swoich mamach przyjaciółkę, której mówią wszystko… ale ja nigdy swojej tak nie traktowałam), a dwa, że w trakcie tej rozmowy dopiero zdałam sobie sprawę, jak wiele znaczy dla mnie ta znajomość. I jak bardzo unieszczęśliwiła mnie wiadomość „Nie spotkamy się jutro.”.
Odnośnie urodzin… Napisał, że jest mu strasznie przykro, ale gorsza dla niego jest świadomość, że mnie zawiódł, bo to ostatnia rzecz, której by chciał… No, zatkało mnie jak to przeczytałam. Napisał w smsach jeszcze parę innych dobrych słów, ale potem, oprócz tego, zaskoczył mnie… listem. Dość długą historią jest to, skąd i dlaczego miał mój adres, ale to w tym momencie naprawdę nieistotne. List, własnoręcznie napisany, niezbyt długi, ale jakże zabawny i treściwy :D Dołączył do niego zdjęcie, takie ładne, które zawsze bardzo mi się podobało. I to chyba najcudowniejsze przeprosiny jakie w swoim życiu otrzymałam.
Dodaj komentarz