Obiecanki cacanki...
No i się zesrało, że tak nieładnie napiszę. Nie mam już pracy. Nie podpisano ze mną umowy choćby na trzymiesięczny okres próbny. Padły jakieś głupie argumenty, ale ja tak naprawdę wiem, że chodzi o kradzież pieniędzy. Zrobił to ktoś, kto wiedział gdzie są i miał klucze do lokalu, bo po włamaniu nie ma żadnych śladów. Więc musiał to zrobić ktoś z pracowników. Ja nie. Ale mnie najkrócej i najmniej znają, więc w pierwszej kolejności posądzono Kasię, a co. Nie powiedziano mi tego wprost, ale czuję to, poza tym to wszystko się kupy nie trzyma. Jest mi przykro, jestem zła. Próbowano mi dziś wmówić, że dziękują mi za współpracę dlatego, że nie jestem do końca osobą, której szukali. Jakoś przez prawie dwa miesiące nie słyszałam żadnych uwag i krytyki... Bardzo spełniałam się w tej pracy, maluchy mnie lubiły... A dziewczyny tam pracujące wydawały się w porządku. I przecież umowę szefowa obiecywała... A to, że chcę iść na dzienną magisterkę, to też żaden argument. Określiłam się, że mogę pracować do września. Ale oni mnie po prostu nie chcą. Jestem zawiedziona i poirytowana, że można człowieka tak z góry skreślić, mydląc przy tym oczy jakimiś mało przekonującymi argumentami. Ech... Szkoda mi, bo lubiłam tą pracę, lubiłam te niesforne dzieciaki :( A teraz znów wszystko od nowa...
Dodaj komentarz