"We need a resolution, we have so much...
Poznałyśmy się w wieku 4 czy 5 lat. Balkon obok balkonu, siedziała każda na swoim. Nie pamiętam już, która pierwsza się odezwała, ale w tamtej chwili poznałyśmy swoje imiona i tak zaczęła się nasza podwórkowa przyjaźń. Papużki nierozłączki. Naprawdę sporo razem przeżyłyśmy. Wspólne zabawy, pogaduchy na balkonie, wspólne wakacje, pomoc w nauce… Miałyśmy czasem jakieś „kryzysy”, nie odzywałyśmy się do siebie przez jakiś czas, ale to mijało i potem znowu wszystko było ok. Ale poważniej zaczęło się psuć pod koniec gimnazjum. Męczyła mnie. Zakochała się w chłopaku, ciągle o nim mówiła, ciągała mnie po osiedlu, żeby nacieszyć swoje oko, chodziłyśmy na msze w niedzielę tylko wtedy, gdy on służył (był ministrantem). Miałam dosyć. Bo istniała tylko ona, ona i jej zauroczenie, ona i jej obiekt westchnień. I nie chciałam tego dłużej ciągnąć. Pewnego wieczoru zebrałam się w sobie i napisałam do niej smsa. Że to koniec, że tak naprawdę to my przyjaciółkami nigdy nie byłyśmy, że to wszystko bez sensu. Głupia byłam – jak można w taki idiotyczny sposób zakańczać znajomość?! Zamiast umówić się na spotkanie w cztery oczy, wolałam wystukać jakieś dyrdymały na komórce… Ale wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tej głupoty, nie zdawałam sobie sprawy, że to teraz ja okazałam się wielką egoistką, że mam w nosie czyjeś uczucia i w ogóle… Mi wtedy ulżyło, że to zakończyłam. Choć ona wcale tak łatwo nie odpuściła. Pisała, dzwoniła, nawet list napisała… Byłam nieugięta. Po jakimś czasie – może to było po roku, dwóch czy trzech latach, nie jestem w stanie tego określić, zaczęłam o tym wszystkim myśleć. Zdałam sobie sprawę, jak beznadziejnie to rozegrałam. Zaczęłam nawet myśleć, żeby się jakoś z nią skontaktować, ale numer telefonu wykasowałam, jedynie adres zamieszkania znałam (choć to już wtedy nie była koleżanka z balkonu obok, bo się przeprowadziła). Pojechać, spojrzeć w oczy, przeprosić? No niestety, zabrakło mi odwagi. Jednak przez kolejne lata jakoś tak mi ciążyło. Lecz i tak - nie zrobiłam nic…
A tydzień temu, na tym wspaniałomyślnym portalu zrzeszającym znajomych ze szkolnych lat, dostałam od niej zaproszenie do znajomych. Zaczęłam się zastanawiać, czy to oznacza, że chce nawiązać jakiś kontakt, czy może jest jedną z kolekcjonerek jak największej ilości znajomych ;) Na początku więc zaproszenie zostawiłam w spokoju i napisałam wiadomość. Otrzymałam odpowiedź. I tak popisałyśmy troszkę. Byłam przekonana, że mnie zbluzga z góry do dołu, za tą całą moją szopkę, tymczasem ona również widziała winę w swoim dawnym zachowaniu… Wniosek wspólny jeden – byłyśmy młode i głupie, było minęło, a tym samym sumienie (przynajmniej moje) lżejsze o dwa kilo. Nie wiem, czy chciałabym, żeby było tak jak dawniej. Ona napisała, że fajnie by było się spotkać i po prostu pogadać. No, może, kiedyś.
P.S. Dziękuję za życzenia :)
Unsafe> Jego urodziny były w maju, ja pamiętałam i nawet byłam pierwszą osobą, która złożyła mu życzenia :( Bo pamiętam o urodzinach, a zwłaszcza osób, które wywołują mój uśmiech na twarzy…
Cicicada> Czekałam do końca dnia, naiwnie wierząc, że mu się przypomni. Jak wracałam pociągiem do domu, to przez te bite 6 godzin myślałam, że może zostawił mi jakieś głupie życzenia na gg, czy że maila napisze… A tu jedno wielkie nic.
Dopisek, dzisiejszy:
Napisałam do niego. Trochę mnie zaskoczył, ale jest ok. Może szerzej o tym "w następnym odcinku"... ;)
Dodaj komentarz