Lipiec, lipiec, nastał lipiec. Od 1ego mykam do roboty, ech. Pocieszam siebie samą, że to tylko miesiąc, ale koniec tego miesiąca wydaje się taki odległy... No nic, muszę zacisnąć zęby i jakoś wytrzymać. Tak w ogóle, to nie chciałam iść w tym roku do pracy, bo rok akademicki miałam ciężki, no. Ale kiedy okazało się, że jedno z moich koncertowych marzeń może się spełnić :), to musiałam jednak zdecydować się na tą fuchę, no bo forsa z nieba nie spada, a tu płaca lepsza niż gdybym poszła np. postać na promocjach w hipermarkecie. I znowu, tak jak z zeszłym roku, walczę z niewyspaniem, pozbyciem się trybu "nocnego marka" na ten miesiąc (jak ma się na 6 do pracy, to przecież należałoby się położyć wcześniej niż o 1, co nie?) i własnymi słabościami (bo to jednak praca fizyczna jest). A poza tym, każdego dnia modlę się, by mnie nie przydzielili na dział, na którym jest najgorszy zapieprz i ludzie niemili. Takżeeeee, nie minął tydzień od zakończenia sesji, a ja znowu mam nerwy nadszarpnięte. Naprawdę nie mogę się już doczekać sierpnia, bo dopiero wtedy sobie odetchnę, chociaż i tak wiszą nade mną jeszcze dwie poprawki wrześniowe... Ale staram się jak najmniej o tym myśleć. Myślę o ewentualnym wyjeździe nad morze, tym cieplutkim piasku, boskich falach, lodowatej bałtyckiej wodzie, mrrr... ;) Tylko niech ten cholerny lipiec już się skończy! :(
Aby zakończyć, mimo wszystko, pozytywnie, to chciałam Wam pokazać moją ukochaną siostrzenicę, która do niejadków z pewnością należy (wystarczy spojrzeć na te pultyny... :D) i w niedzielę skończy 7 miesięcy (naprawdę nie wiem kiedy to zleciało...:))