Niespodziewane rzeczy są czasem najlepszymi, jakie tylko mogą się przydarzyć w naszym życiu. Przekonałam się o tym chociażby rok temu. To znaczy, nie byłam jeszcze wtedy tego świadoma, tak od razu, bo wszystko przyszło z upływem dni, tygodni, miesięcy.
Hm… Czasami spotyka się przyjazną duszę na przysłowiowej ulicy, a innym razem w Internecie. Ale nie byłam i nie jestem jedną z tych osób, która ma swoje konto na jakimś portalu randkowym czy społecznościowym, gdzie umieszczam zdjęcia z napisem na czole „szukam faceta”. Nie szukałam faceta drogą internetową, oj nieee. To naprawdę czysty przypadek, że tej jednej grudniowej nocy grałam on-line, a od małej pierdółki zaczęła się nasza pierwsza rozmowa! ;) A gdy gra dobiegła końca, miałam już kliknąć „krzyżyk”, ale on wtedy zapytał o numer gadu gadu… Chyba się w tamtej chwili zdziwiłam, taak, na pewno się zdziwiłam - bo po dość krótkiej wymianie zdań on przecież wiedział, że jestem od niego trzy lata starsza, a mimo to chciał mój nr gg. Tak, to było dla mnie dziwne :) Dlaczego? Bo wówczas wydawało mi się, że ta różnica wieku oznacza, że żyjemy w dwóch różnych bajkach i pewnie nie znajdziemy zbyt wielu wspólnych tematów… Hehe cóż. Czas pokazał, że miałam błędne myślenie. K. okazał się dużo bardziej inteligentny, zabawny i błyskotliwy niż podejrzewałam. Niejednokrotnie, podczas rozmowy, zapominałam o tym, że rozmawiam z chłopakiem o trzy lata młodszym ode mnie. Przypominałam sobie o tym tylko wtedy, gdy na przykład pisał, że jutro ma sprawdzian z fizyki… :P
Bilans tego minionego roku jest taki, że mam 2000 smsów w skrzynce odbiorczej, niezliczoną liczbę uśmiechów na mojej twarzy na koncie i poczucie, że byłam (i, mimo wszystkich tych ostatnich zdarzeń, jestem chyba nadal) dla kogoś w pewnym stopniu ważna.
Myślałam, że ta data przejdzie bez większego echa, tymczasem… Można powiedzieć, że w pewien sposób uczciliśmy 27 grudnia 2007, bo on mnie zaprosił na partyjkę tej samej gry, w którą wtedy graliśmy :D To było faaaajne.
- A w ogóle to co się stało, że tutaj siedzisz? Ja już prawie zapomniałam że coś takiego jest.
- Ja też. Ale zdaje się, że rok temu o podobnej porze w tym miejscu się poznaliśmy. Tak mi się przypomniało i zaproponowałem grę.
Z okazji kończącego się 2008 roku, życzę Wam wszystkim udanych i uśmiechniętych 365 dni 2009 roku :) A sobie? Hm, ci, co mnie czytają, już na pewno wiedzą, czego życzę sobie w tym nadchodzącym roku… ;)
Pojawiły się nowe okoliczności, pojawiły się nowe wyznania... Sytuacja wygląda teraz trochę inaczej. Nie wiem, czy lepiej... Inaczej, no. I chyba jeszcze nie wszystko stracone. Ja zamierzam walczyć. Dawna Kasia pewnie by odpuściła, ale Kasia się zmieniła... Kasia nie odpuści, nie tym razem.
- Dlaczego to robisz?
- Co robię?
- Piszesz, CODZIENNIE.
- Bo lubię z Tobą gadać?
- Naprawdę?
- No jakbym tego nie lubił, to bym tego nie robił.
- Pytałam, bo czuję jakiś dystans ostatnio.
- Dystans był zawsze.
- Nie... Może na początku. Potem już chyba nie? Chyba, że ja inaczej pojmuję dystans.
- Jak więc go pojmujesz?
- Chodzi mi o to, że kiedyś byłeś bardziej bezpośredni. "Moja", "mała", "misia", itd. Trochę mi tego brakuje.
- Kiedyś, kiedyś było inaczej. Zależało mi na Tobie jako kobiecie... Matko, nie wiem jak to powiedzieć, kiedyś... Ale to było dawno...
- Więc słusznie wyczułam, że coś się zmieniło?
- Zmieniły się roszczenia wobec Ciebie, a nie podejście do Ciebie. Sama widzisz, że często sam zaczynam rozmowę, bo to lubię, to się nie zmieniło i nie zmieni...
- Nie rozumiem...
- Nie rozumiesz, że facet może bardzo lubić dziewczynę, bardzo, ale jej nie pożądać?
- Ufałam Ci... A Ty mi tego nie powiedziałeś...
- Nie chciałem tego mówić...
- Powinieneś...
- Zrobiłem to, ale nie słowami.
- Domyślałam się, ale kurde wolę jak się mówi do mnie wprost.
- Po prostu wiem jak niewiele trzeba, żeby Cię zabolało... A ja bardzo chciałem żeby Cię właśnie nie bolało...
- I co, myślisz, że skoro szczędziłeś słów ostatnio, to teraz mnie nie boli...?
- Kasia... Przepraszam...
- Gdybym nie zaczęła tego tematu, to byś mi tego nie powiedział... A ja wierzyłam, że jesteś inny.
- Nie... Nie powiedziałbym, masz rację. Byłem przekonany, że to da mi czas, w którym wszystko samo się wyjaśni. Pomyliłem się, przepraszam...
Czy ja naprawdę nie zasłużyłam na odrobinę szczerości? Bo najbardziej w tym momencie boli mnie nie to, że zmieniło się jego nastawienie, ale to, że nie powiedział mi prawdy. Pozwolił, żebym wierzyła, że cały czas jest dobrze, że nic się nie zmieniło. Ja, jak ta ostatnia naiwna, obdarzyłam go takim zaufaniem... I proszę, co teraz z tego mam?
"Kurczę, czasem siebie nie lubię za to, że tak się do niego przywiązałam. Boję się, że będę później cierpieć przez tą moją ufność i naiwność." - pisałam tak tutaj, w październiku. No. I masz babo placek.