Dzisiaj po raz pierwszy w tym roku tak naprawdę poczułam wakacje. I co z tego, że jeszcze pracy nie skończyłam. Miałam pierwszą wolną niedzielę w lipcu, pojechałam na działkę, a tam rodzina, słońce, natura, zimny sok - po prostu wakacje pełną parą, tylko grilla do kompletu brakowało :) Aż szkoda, że ten dzień się skończył. Ale jeszcze tylko 4 dni w pracy (niestety przywalili mi nocki na "do widzenia", ale zasadniczo to wolę nocki niż tą pierwszą zmianę na 6 :]) i będę mogła jeszcze nie raz tak sobie pojechać i odpocząć z dala od hałaśliwej ulicy.
Jak to jest, że na początku nienawidzę tej roboty, a pod koniec już ją uwielbiam? Hehe, w zeszłym roku miałam dokładnie to samo. Myślę, że gdybym nie miała poprawek we wrześniu, to zostałabym tam do połowy sierpnia chociaż. A tak to nie uśmiecha mi się mieć tylko dwóch tygodni na porządny wypoczynek i wyjazd, a potem hop-siup i drastyczny powrót na "kampanię wrześniową" ;) Także sierpień mam zamiar wykorzystać w pełni i mimo, że na razie nie wiem gdzie i z kim pojadę, to na pewno w tym roku nie będę się kisić w domu. Boże, jak mi się marzy wyjazd w góry... Uwielbiam góry, tam jest zupełnie inny świat, klimat, te widoki, kurde, jak ja za tym wszystkim tęsknię! Ostatni raz w górach byłam na wycieczce w gimnazjum, czyli ładne 6-7 lat temu, ohoho. Apetyt na góry dodatkowo zaostrzył mi K., ten mój internetowy ziom;) Był bodajże w Bieszczadach na kilka dni i aż zieleniałam z zazdrości, jak czytałam o tych pieszych wędrówkach i boskich widokach, ech. A w ogóleee, to możliwe, że spotkamy się już w przyszłym tygodniu :> Trochę nadal temu nie dowierzam - jeszcze niedawno był koniec grudnia i niewinny początek znajomości, a tu już sierpień i w końcu się przekonam co to za jeden wariat czasem pisał mi takie ładne rzeczy, że aż się zastanawiałam, czy na nie zasługuję... Najgorzej, jak chłopak mnie sobie za bardzo wyidealizował - o, tego się boję w sumie. Ach, co tam, raz się żyje - najwyżej jedyną rzeczą, którą on wyniesie z tego spotkania, będzie zwiedzenie mojego miasta :p
Jakie to boskie uczucie, kiedy inni pamiętają, że jesteś. Kiedy zaczyna im brakować Twojego towarzystwa. Kiedy piszą, że szkoda, że wczoraj Ciebie nie było. Kiedy piszą, że chętnie napiliby się z Tobą piwa.
Praca pracą - tak, ja wiem, mam ostatnio przez to mniej czasu, ale od czego ma się dni wolne? Więc jutro wybieram się na kręgle z tymi, którzy nieraz dają mi do zrozumienia, że koniec liceum wcale a wcale nie oznaczał końca znajomości... :)
To takie fantastyczne uczucie - czuć się ważnym, potrzebnym.
Zjadłam właśnie prawie całą tabliczkę czekolady z tego szczęścia :D
W sumie teraz, to już aż tak nie odliczam kiedy minie ten miesiąc... Właściwie to polubiłam chodzić do tej roboty. A już w ogóle do poznania nie jestem, kiedy wracam do domu z drugiej zmiany, czyli po godz. 22. Mama mi ostatnio powiedziała, że powinnam się chyba tam na dłużej zatrudnić, bo zmęczenia po mnie nic a nic nie widać i jakoś tak kwitnąco wyglądam hehehe... Naprawdę nie wiem jak to działa, ale tak jest :D W zeszłym roku to wracałam i szłam spać po prostu, a teraz mogę jeszcze parę godzin pofunkcjonować i jest git. W tym roku w ogóle mam większy luz w psychice, bo ludzie mnie pamiętają z ubiegłego sezonu. Ba, Ci którzy nie raczyli słowem się do mnie odezwać, teraz odpowiadają na moje "dzień dobry", uwaga, z uśmiechem! I o paru osobach zmieniłam zdanie - uwielbiam pozytywnie zaskakiwać się ludźmi. W ogóle uwielbiam ludzi, rany boskie :D Wczoraj stałam i pakowałam do kartoników to to to tamto, ale sama. No myślałam, że umrę, nie miałam do kogo się odezwać, koszmar. Zupełnie inaczej pracuje się z kimś w towarzystwie, zupeeeeełnie :) Jutro może uniknę tej "samotnej" pracy, bo mam wspólną zmianę z koleżanką, z którą zakumplowałam się rok temu, jea :)
Ech. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, jak mocno się przywiązałam do Pana, który mieszka 200 km ode mnie... ;) Wyjechał ostatnio na obóz = nie miał zbytnio czasu i siły na pisanie do mnie i było mi strasznie... Przyzwyczaił mnie do tego, że życzył kolorowych snów praktycznie codziennie, a tu teraz raptem 1 sms na 3,4 dni. Aż jakąś taką pustkę czuję za każdym razem jak zasypiam... Co on ze mną zrobił w ogóle, ja pierdzielę! Jak sadzicie, o kim myślę jak mam przerwę w pracy? O nim. O czym myślę gdy robię sobie herbatę rano? O tym, czy już wstał i co robi. I tak dalej, i tak dalej. On, mimo, że jest tak daleko, w ciągu ostatnich kilku miesięcy poświęcił mi więcej uwagi niż ktokolwiek z mojej rodziny chociażby. Otworzył się przede mną, ja przed nim i... "Kliknięcia dwa i wszedłeś w mój świat" - taką myśl sobie kiedyś zapisałam, cholerka. Tak, wszedł niejako w mój świat i nieco go przekręcił. Jakby sobie tak pomyśleć, to ja się zmieniłam przez te parę miesięcy. Przez niego. To znaczy... dzięki niemu... Kilka dni temu usłyszałam od kogoś, że ktoś z pracy powiedział, że ja taka fajna, sympatyczna dziewczyna jestem, rozgadana, uśmiechnięta... Świetne uczucie usłyszeć takie coś... Ale sęk w tym, że rok temu nie można było o mnie tak powiedzieć - bo byłam średnio rozmowna, zawstydzona chyba tym, że w ogóle jestem, uśmiech raz na dobę i tyle. Na dodatek nie zapomnę, jak mi na urodziny siostra życzyła, żebym się więcej uśmiechała...! W tym roku nie ma prawa mi tak życzyć, bo uśmiecham się częściej niż kiedykolwiek. I nawet jeśli rozczaruję się osobą poznaną w Internecie, to mimo wszystko będę wdzięczna... Właśnie za te kilka miesięcy innej mnie, lepszej mnie... ;)
Uff, w końcu to z siebie wyrzuciłam. Zabierałam się do tego już od jakiegoś czasu ;)
Tymczasem zwijam przysłowiowe manatki, jutro pobudka o 5... :]