W czwartek i piątek chodziłam rozkojarzona i rozmarzona. "Zakochałaś się?". Jasne! Zakochałam się w małej istotce o wzroście 57 cm i wadze 3,5 kilo :)) A imię jej Zuzanna :))
Doprawdy, nie sądziłam, że ona aż tak wywróci moją rodzinę do góry nogami... W życiu nie widziałam tak szczęśliwego taty, zachwycającego się "jaka ona śliczna, jaka malutka", w życiu... Bo że ja się cieszę, to nie ulegało nigdy wątpliwości, ale on... Taki twardy facet, nie okazujący uczuć. A jednak - mały berbeć czyni cuda :)
Mogłabym o niej pisać i pisać, a jeszcze więcej - patrzeć na nią :D
No to mamy grudzień - jeden z dwóch moich ulubionych miesięcy w roku. Tak mi to zostało z dzieciństwa, i co z tego, że już nie wierzę w Mikołaja (tzn. tak trochę wierzę... ;P), który 24 grudnia zawsze był hojny... :) Od paru lat już nie potrzebuję prezentów pod choinką, a w tym zwłaszcza - wystarczy mi mała istotka, która za jakiś czas będzie mnie nazywać ciocią, hehe. Kupiłam ostatnio zieloną bluzeczkę z napisem "50% mama+50% tata = 100% ja" dla niej właśnie :D Nie mogę się doczekać, kiedy ją zobaczę... w tej bluzeczce także :P Teoretycznie zostało jeszcze 10 dni.
Ale miałam ubaw ostatnio... Moja mama nie jest zwolenniczką imion wiążących się z roślinami, typu Hiacynta czy Jagoda. A mój szwagier kilka dni temu z poważną miną zakomunikował, że córce nadadzą imię Róża... :D Ja tam się nie przejęłam w sumie, całkiem ładnie by to brzmiało z ich nazwiskiem ;p Ale moja mama rozczarowała się i zniesmaczyła, jak nie wiem co, o matko, nie zapomnę tej miny do końca życia :D Oczywiście z tą Różą, to żart, chyba zostanie jednak Natalia :)
I tym optymistycznym akcentem kończę pierwszą grudniową notkę.
P.S. Carnation, napisz co u Ciebie, a raczej u Was :))