No to mamy grudzień - jeden z dwóch moich ulubionych miesięcy w roku. Tak mi to zostało z dzieciństwa, i co z tego, że już nie wierzę w Mikołaja (tzn. tak trochę wierzę... ;P), który 24 grudnia zawsze był hojny... :) Od paru lat już nie potrzebuję prezentów pod choinką, a w tym zwłaszcza - wystarczy mi mała istotka, która za jakiś czas będzie mnie nazywać ciocią, hehe. Kupiłam ostatnio zieloną bluzeczkę z napisem "50% mama+50% tata = 100% ja" dla niej właśnie :D Nie mogę się doczekać, kiedy ją zobaczę... w tej bluzeczce także :P Teoretycznie zostało jeszcze 10 dni.
Ale miałam ubaw ostatnio... Moja mama nie jest zwolenniczką imion wiążących się z roślinami, typu Hiacynta czy Jagoda. A mój szwagier kilka dni temu z poważną miną zakomunikował, że córce nadadzą imię Róża... :D Ja tam się nie przejęłam w sumie, całkiem ładnie by to brzmiało z ich nazwiskiem ;p Ale moja mama rozczarowała się i zniesmaczyła, jak nie wiem co, o matko, nie zapomnę tej miny do końca życia :D Oczywiście z tą Różą, to żart, chyba zostanie jednak Natalia :)
I tym optymistycznym akcentem kończę pierwszą grudniową notkę.
P.S. Carnation, napisz co u Ciebie, a raczej u Was :))