Połowinki, ach połowinki. Wczoraj miałam :D Baaaaaardzo udana impreza, nie powiem. Kicz party przy muzyce z lat 70tych, 80tych i 90tych. Bawiłam się rewelacyjnie, jednak nie ma to jak stare hiciory :) Większość ludzi poubierała się w kiczowatym stylu, ja raczej nie zaszalałam zbytnio. Żółte rajstopy, pomarańczowo-różowa bluzka, paznokcie pomalowane żarówiasto różowym lakierem i o.
Impreza głównie w babskim gronie, bo wiadomo jak to na pedagogice wygląda jeśli chodzi o strukturę płci… ;) Chociaż przydarzyło się paru facetów. A jeden to nawet się na mnie czaił w tańcu. Ale na czajeniu się skończyło. W sumie całkiem fajny był, wyglądał tak normalnie, a nie to co często widuję w klubach (czyli osobnicy mający więcej żelu na włosach niż rozumu w głowie). Wzięłabym łyk drinka i zagadała… gdyby nie K. Ech, takie to zabawne – miałam faceta na wyciągnięcie ręki, a mimo to w tamtym momencie wybrałam kogoś, kogo na żywe oczy nie widziałam. I może dobrze, że gdzieś po godz. 2 koleżanki postanowiły opuścić klub (a ja, siłą rzeczy, razem z nimi; nie miałam nikogo innego do odprowadzenia mnie na taksówkę), bo jeszcze może chłopak by się ośmielił, nie daj Boże okazał się rzeczywiście fajny… I miałabym niezły mętlik w głowie.
Choć na początku niezbyt przychylałam się do propozycji mojej siostry, to teraz żałuję, że się nie zgodziłam wcześniej. Otóż, moja siostra przeniosła się tutaj, do mojego pokoju, a ja urzęduję u niej w mieszkaniu (dwupoziomowym; moją siostrę męczyło już to łażenie po schodach mając ogromniasty brzuch i Zuzię), ha! Może nie do końca oznacza to, że mam "wolną chatę", ale mam naprawdę sporo swobody. I ciszy, spokoju! To wygląda teraz tak, że po pracy szwagier jedzie do siostry i Zuzi (czyli do mieszkania moich rodziców), a potem dopiero wraca do domu. W praktyce oznacza to, że zamieniam z nim kilkanaście słów dziennie, on idzie spać i tyle go widzę :P Więc - prawie wolna chata! A co jest w tym wszystkim najfajniejsze? Że mam namiastkę tego, co bym chciała mieć w przyszłym roku. Dzisiaj wyjątkowo musiałam wrócić na noc do mojego pierwotnego miejsca zamieszkania, ale jutro znowu wybywam na ten drugi koniec miasta. I sądzę, że do porodu siostry tam pomieszkam. Fajnie :)
A na koniec zdjęcie z moją siostrzenicą, póki co jedyną, ale maj już tuż tuż ;)
Święta już zaraz. Ludzie rozjeżdżają się do domów, niektórzy pojechali już wczoraj. Takie pytanie mi się nasunęło: czy i mi by się tak spieszyło do domu, gdybym studiowała w innym mieście? Bo kurczę, tak wstępnie podejrzewam, że zapewne tęskniłabym za Zuzią i Zosią (to robocza wersja imienia mojej drugiej siostrzenicy). Ale co z resztą? No przecież na pewno nie tęskniłabym za tym harmiderem w domu, wiecznymi pretensjami itd... W końcu marzy mi się, żeby stąd się wyrwać i to głównie z tego powodu. Cholera, to takie smutne. Prawie nic mnie tu nie trzyma. Znajomi? I tak nie widuję się z nimi niezbyt często, bo każdy ma swoje sprawy, spotkania są mniej więcej raz na pół roku, częściej mamy kontakt przez Internet, smsy. Więc moja zmiana miejsca zamieszkania niewiele by zmieniła. Ja przecież nawet nie mam przyjaciółki, do której lecę kiedy mi źle, wypłakuję się w ramię, mogę do niej dzwonić o każdej porze, która wie o mnie więcej niż ja sama. Więc nikt za mną płakać nie będzie. No dobra, może moja mama. Widzę, że jest jej smutno z tego, jakie mam podejście; jest jej smutno, że chcę po prostu uciec. Ale z drugiej strony rozumie mnie, wspiera moją decyzję i uważa, że to dobrze, że chcę się w przyszłym roku spróbować usamodzielnić i nie tkwić ciągle w jednym punkcie. Moja siostra natomiast próbowała ostatnio zgasić mój zapał, stwierdziła, że nie powinnam się zbytnio nastawiać, że mi się uda w ogóle na inną uczelnię dostać, ale z drugiej strony to fajnie, gdybym się wyprowadziła, bo ona z mężem i dzieciakami mieliby więcej miejsca gdyby zachciało im się przenocować. Uroczo, co nie?:P
Nie ma co. Ja naprawdę wierzę, że za rok będę pakować walizki.
I że będę cholernie szczęśliwa tam, gdzie zląduję. Jak mi się do tego czasu K. nie znudzi, to niech to będzie Wrocław :D