Choć nad prezentem gwiazdkowym dla K. myślałam już od miesiąca, to byłam przekonana, że jak zwykle z braku pomysłu kupię coś na ostatni moment. Ale stała się rzecz niesamowita, bo wymyśliłam już coś wczoraj! Znalazłam koszulkę Queenu i mam nadzieję, że K. się spodoba (bo w końcu uwielbia Queen i Freddiego), a poza tym, że rozmiar będzie dobry :P Muszę jakoś dyskretnie przy najbliższej okazji zerknąć na jego koszulki, choć z drugiej strony, to rozmiar rozmiarowi nierówny - sama wiem o tym doskonale, bo w swej szafie mam prawie wszystkie możliwe rozmiarówki :P No a przecież nie będę K. mierzyć, bo od razu będzie wiedział, że coś się kroi :P No chyba, że zrobię to jak będzie spał... :P Haha, to jest myśl! Tymbardziej, że jego jest trudno obudzić :D Może rozważę ten szalony pomysł zanim kupię tą koszulkę;)
W poniedziałek minie pół roku odkąd jesteśmy razem. Nawet nie wiem kiedy to zleciało:) Pamiętam, że rok temu o tej porze, nasza znajomość była w kryzysowym punkcie. K. spasował, bo myślał, że nie zależy mi na utrzymywaniu z nim kontaktu. A ja po prostu nie potrafiłam się przyznać, jak wiele dla mnie znaczy, choć wtedy znaliśmy się wyłącznie w ten wirtualny sposób... Potem, gdy wszystko się wyjaśniło, zbliżyliśmy się do siebie, aż w końcu się spotkaliśmy. No i bach ;) Moje życie totalnie się odmieniło, choć od dłuższego czasu przyzwyczajałam się do myśli, że nic już mnie dobrego w życiu nie spotka. Trochę zrzędziłam jak czterdziestolatka po przejściach ;) Fajnie jednak przekonać się na własnej skórze, jak w wielkim błędzie się jest. Dostałam szansę na szczęście. I bardzo dobrze, że jestem uparta. Gdyby nie to, to bym nie ciągnęła tej znajomości tak długo. Przecież spotkaliśmy się dopiero po roku i 5 miesiącach. Ale wydaje mi się, że tak to miało być... Mam wrażenie, że gdybyśmy się spotkali, gdy planowaliśmy to za pierwszym razem (czyli po 8 miesiącach), to wtedy potoczyłoby się to inaczej. Byliśmy wtedy na innym etapie znajomości, nie znaliśmy się tak dobrze i może wówczas nie przypadlibyśmy sobie do gustu? ;) Bo kluczowe było właśnie to, co działo się po odwołaniu tego spotkania. Zależało mi na K. coraz bardziej i bardziej. Myślę, że w pewien sposób to się w nim zauroczyłam, choć wstydziłam się do tego przyznać.
I kto by pomyślał, że to tak się fajnie potoczy? Rok temu wszystko zbliżało się ku końcowi. A dziś... K. pisze mi, że mnie kocha. A ja? Nie wyobrażam sobie życia bez niego :)
Bal już w sobotę. Jak cykniemy jakieś ładne zdjęcie, to się pochwalę ;)
Kupiłam sukienkę.
Jest czerwona. Nie bordowa. CZERWONA! :D W ogóle nie w moim stylu, ale... wyglądam w niej super, mówiąc nieskromnie :D Patrzyłam w to sklepowe lustro i niedowierzałam, że to ja! I jeszcze ten zachwyt pani ze sklepu nad moją niby "talią osy", haha. Jak to jeden ciuch może człowieka odmienić! ;)
Poszukiwania sukienki idą mi koszmarnie. Wiedziałam, że tak będzie - wybredna jestem, więc nawet nie śniłam o tym, że przy pierwszych zakupach znajdę coś interesującego :) No ale cóż... Mam jeszcze niecałe dwa tygodnie, więc jest nadzieja :P
Odkąd jestem z K., nie lubię weekendów, tych bez niego... Kręcę się po domu albo śpię, nie mogę znaleźć sobie miejsca... Zwłaszcza, jak sobie pomyślę, że on był tutaj tydzień temu i razem piekliśmy muffinki, oglądaliśmy film, rozmawialiśmy i było tak fajnie, beztrosko... Ach. Mieliśmy się spotkać w przyszłym tygodniu, ale ostatecznie niestety nic z tego, bo są chrzciny Natalki, mojej drugiej siostrzenicy... A poza tym i tak on wtedy jedzie do domu i choć mnie usilnie namawiał (zanim mi się o tych chrzcinach przypomniało) żebym też przyjechała, to ja i tak wolę żeby rodzice się nim nacieszyli bez mojej obecności. W końcu nie widują go teraz zbyt często, a ja i tak mam czasem wyrzuty sumienia, bo jakby nie patrzeć, to co któryś weekend podkradam im synusia:)
Zostało mi do wyrobienia 15 godzin praktyk w przedszkolu, czyli półmetek mam za sobą. Muszę teraz wymyślać zabawy, zadania i to przeprowadzić. Obawiam się, że nie wyrobię się z tym do końca roku, bo plan na uczelni mam trochę nieciekawy i na praktyki mogę zazwyczaj przeznaczyć 2-3 godziny w tygodniu... Niby mam czas do końca stycznia, ale tak strasznie nie chce mi się tam chodzić i chciałabym się jak najszybciej uporać... Co prawda dzieciaki są fajne (trzylatki), ale praca w przedszkolu w dalszym ciągu kompletnie mi się nie podoba i w sumie to robię dobrą minę do złej gry. Przecież te maluchy nie są niczemu winne, więc nie mam prawa się na nich wyżywać za to, że moja specjalność na studiach nie do końca mi odpowiada ;)