"Hey there stranger, do you remember?...
W poniedziałek minie pół roku odkąd jesteśmy razem. Nawet nie wiem kiedy to zleciało:) Pamiętam, że rok temu o tej porze, nasza znajomość była w kryzysowym punkcie. K. spasował, bo myślał, że nie zależy mi na utrzymywaniu z nim kontaktu. A ja po prostu nie potrafiłam się przyznać, jak wiele dla mnie znaczy, choć wtedy znaliśmy się wyłącznie w ten wirtualny sposób... Potem, gdy wszystko się wyjaśniło, zbliżyliśmy się do siebie, aż w końcu się spotkaliśmy. No i bach ;) Moje życie totalnie się odmieniło, choć od dłuższego czasu przyzwyczajałam się do myśli, że nic już mnie dobrego w życiu nie spotka. Trochę zrzędziłam jak czterdziestolatka po przejściach ;) Fajnie jednak przekonać się na własnej skórze, jak w wielkim błędzie się jest. Dostałam szansę na szczęście. I bardzo dobrze, że jestem uparta. Gdyby nie to, to bym nie ciągnęła tej znajomości tak długo. Przecież spotkaliśmy się dopiero po roku i 5 miesiącach. Ale wydaje mi się, że tak to miało być... Mam wrażenie, że gdybyśmy się spotkali, gdy planowaliśmy to za pierwszym razem (czyli po 8 miesiącach), to wtedy potoczyłoby się to inaczej. Byliśmy wtedy na innym etapie znajomości, nie znaliśmy się tak dobrze i może wówczas nie przypadlibyśmy sobie do gustu? ;) Bo kluczowe było właśnie to, co działo się po odwołaniu tego spotkania. Zależało mi na K. coraz bardziej i bardziej. Myślę, że w pewien sposób to się w nim zauroczyłam, choć wstydziłam się do tego przyznać.
I kto by pomyślał, że to tak się fajnie potoczy? Rok temu wszystko zbliżało się ku końcowi. A dziś... K. pisze mi, że mnie kocha. A ja? Nie wyobrażam sobie życia bez niego :)
Bal już w sobotę. Jak cykniemy jakieś ładne zdjęcie, to się pochwalę ;)