"I wanna tell you something..."
Zazdrościłam zawsze tym, którzy mają w mamie/tacie przyjaciela, którzy dzielą się z nimi najbardziej banalną drobnostką, najmniejszym i największym zmartwieniem. Ja nigdy wylewna nie byłam, ale zwłaszcza przez ostatnie parę lat mam ograniczone zaufanie do ludzi. Chociaż, kilka tygodni temu powiedziałam mamie o dwóch sprawach, które miały zostać między nami. Nie dużo czasu minęło, a wiedziała o nich siostra, szwagier, tata i może ktoś jeszcze... Powiedziałam mamie o tym, że nie tak to miało wyglądać - przecież gdybym chciała, żeby inni o tych rzeczach wiedzieli, to bym im powiedziała... Zwłaszcza, że to nie były głupie sprawy typu "kupiłam sobie nową bluzkę" czy "w piątek byłam na imprezie". Strasznie się tym zraziłam, momentami to nie chce mi się z nią rozmawiać o niczym...
Siostrze też się nigdy nie zwierzałam. Mam wrażenie, że dzieli nas jakaś przepaść. Jak byłam młodsza, to czasem traktowała mnie jak nieudany gratis do rodziny. Kocham ją, ale moja zasada ograniczonego zaufania obowiązuje w rodzinie. Zwłaszcza w rodzinie? ...W życiu bym jej nie powiedziała, że oczarował mnie jej kolega, że myślę sobie o nim przed snem, że mimo, że to ciężki kawał chleba pod względem charakteru, to ma 'coś', co mnie intryguje. Na pewno by mnie wyśmiała i jeszcze powiedziała, że na tamtym weselu było jeszcze paru innych fajnych jej znajomych, a ja sobie akurat wybrałam najgorszą opcję spośród możliwych :] Ale mam to gdzieś, bo jego słowa "uśmiechnij się" zadziałały na mnie tak magicznie, że ja zapamiętam ten moment do końca życia. Resztę odsuwam na bok, okej, jakoś przeżyję.