"There's a place for you, you'll...
A więc już na wstępie, tzn. kiedy wysiadłam z pociągu, zostałam przez K. zaskoczona - czekał na mnie na peronie razem z pluszowym misiem... Moje dwa misie - pomyślałam sobie :D
I potem było już tylko lepiej.
Nocowałam u brata K., czego się obawiałam, ale zupełnie niepotrzebnie. Poczucie humoru to u nich rodzinna zaleta, zdecydowanie :D Bratowa też bardzo sympatyczna. Chyba mnie polubili? Kiedy wyjeżdżałam, brat K. powiedział do mnie "do zobaczyska" - to było całkiem miłe. Mam nadzieję, że to nie było powiedziane z wymuszonej grzeczności. Tymbardziej, że z tego co zauważyłam, to szczerość też u nich jest rodzinna ;)
Te dwa dni minęły tak szybko... Dużo spacerowaliśmy, byliśmy w meksykańskiej knajpie, w kinie... Spałam przytulona do niego... Choć najpierw on leżał na podłodze, a ja na łożku. Po chwili jednak Kasia nie wytrzymała: "Nie no, bez jaj, chodź tutaj" :D, na co K. uradowany odrzekł: "No nareszcie to powiedziałaś!" ;) I potem już było tak jak chciałam (a właściwie nie mam wątpliwości, że powinnam napisać: chcieliśmy) żeby było. Kiedy obracałam się na drugi bok, on się przebudzał, obejmował mnie, dawał buzi... Zupełnie jakby chciał mi powiedzieć: "Jestem tutaj i tym razem to Ci się nie śni"....
On jest taki troskliwy... I na każdym kroku czułam, że jest przy mnie. Trzymał mnie za rękę kiedy oglądaliśmy mecz siatkówki albo film, kiedy staliśmy na przystanku razem z jego bratem, kiedy siedzieliśmy przy stole po obiedzie. Gdy wyszedł na chwilę z kuchni (a miał pilnować podgrzewającego się sosu do spaghetti), no to ja oczywiście podeszłam do kuchenki i mieszałam ten sos co by się nie przypalił; K. po chwili wrócił, stanął za mną, objął i tak sobie razem pilnowaliśmy tego sosu... ;) Ale nie pozwolił mi samej nałożyć obiadu, on wszystkim się zajął, taki kochany jest jest ten mój K.! :>
Minione dwa dni były jak marzenie. Jak sen, który wydawał się nie do spełnienia.
Cały czas nie mogę uwierzyć, że spotkało mnie takie szczęście. Długo na to czekałam, ale widocznie tak miało być. Każdy ma swoją gwiazdkę na niebie, jak to kiedyś powiedziała mi moja koleżanka... I prędzej czy później - znajdzie ją.