Pechowo.
Nie dostałam się na dzienną magisterkę. Pojechałam wczoraj na wydział i rozpaczliwie szukałam swojego numeru pesel na liście przyjętych... Z pięć minut tam stałam i gapiłam się w nadziei, że coś przeoczyłam :( Po powrocie do domu (tak, wrocławskie mieszkanie już nazywam domem), weszłam na swoje internetowe konto i okazało się, że w rankingu zajęłam 76 miejsce, podczas gdy przyjęto 75 osób... Niezły pech, co? :( Najgorsze, że jest już prawie październik, inne uczelnie zakończyły rekrutacje, więc szansa, że choćby jedna osoba zrezygnuje, jest niewielka, więc nie robię sobie wielkich nadziei... Ale mimo to, spróbuję i w poniedziałek pojadę się dowiedzieć czy jest jakiś cień szansy i czy złożenie odwołania (które chcę w ten weekend napisać, choć jeszcze nie wiem jak się do tego zabrać...) ma jakiś sens... Najgorsze, że ja z rozmowy kwalifikacyjnej byłam zadowolona... Rozbawiłam komisję nawet... Mimo, że kompletnie nie znałam odpowiedzi na jedno z pytań, to nie milczałam, nie mówiłam "nie wiem", tylko odpowiadałam naokoło, chwaliłam się posiadaną wiedzą ;) Myślałam, że będzie dobrze. A tu wczoraj... Poczułam się jakby ktoś mnie zdeptał. Mnie i moje marzenie o dziennych studiach we Wrocławiu. Co prawda zarejestrowałam się też na studia zaoczne, rozmowa jest w poniedziałek, ale przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że nie chcę płacić czterech tysięcy za rok studiowania pedagogiki bez specjalności... Bo niestety tutaj nie ma specjalności na magisterce :/ Pomyślałam więc, że wolę pójść na jakąś konkretną podyplomówkę. Tymbardziej, że z tego co widzę, jest to nieco tańszy interes. No i lepszy pod tym względem, że w pewnym sensie miałabym drugą specjalizację w ręku. Niestety tutaj we Wrocławiu albo nie ma podyplomówki, która by mnie szczególnie rajcowała, a jeżeli już jest (logopedia), to niestety jest już po terminie składania dokumentów... Mama mi doradziła (słusznie zresztą) żebym szukała w innym mieście. W sumie czemu nie - podyplomówki nie mają chyba zjazdów co tydzień, więc dałoby się przeżyć te wyjazdy. Bardzo fajne oferty znalazłam w Łodzi, więc jeśli tutaj już zostanie mi odebrana nadzieja na studia dzienne, to tam złożę dokumenty, mam czas do 30 września. Łódź jest o tyle dobrym miastem, że mieszka tam brat i bratowa K. oraz jego siostra, więc miałabym u kogo bytować... Ech, no nic. Wczoraj pół dnia przepłakałam. A mój kochany K. przyjechał z Poznania (jest tam przez cały wrzesień na poligonie) na trzy godziny do Wrocławia, żeby mnie jakoś udobruchać... Trochę się dzięki niemu uspokoiłam. Bo przecież najważniejsze, że ja już jestem we Wrocławiu i to, że mnie nie przyjęto na studia dzienne, tego nie zmieni :) Nie będzie już związku na odległość, hurra! Teraz tylko muszę się wziąć w garść...