"Have you ever been so lost...?"...
Przedwczoraj mój dziadek nieświadomie (choroba robi swoje) włączył piekarnik, gdy nikogo, poza nim, nie było w domu. Straż, policja, karetka – wszystko było, o ja pierdzielę. Stałam sobie niedaleko mojego wieżowca z koleżanką, gadamy i gadamy, a tu nagle „ijo ijo” i zbiegowisko ludzi pod moją klatką. Szybko podbiegłam do policjanta i się pytam na którym piętrze coś się stało. A on mówi: „Na drugim” i wskazuje palcem na mojego dziadka wyglądającego z okna… O kurna. Dawno tak się nie bałam. Na szczęście, poza zjaraną kuchenką i oszołomionym dziadkiem, nic się nie stało. Gdybym przyszła chwilę później, to by drzwi wyważali. Co za fuks. I jak dobrze mieć sąsiada. Zwłaszcza takiego, który dzwoni po pomoc bez wahania.
Zwariuję.
W przyszłą środę ostatnia poprawka. A właściwie poprawki. Długa historia. Nie wiem jak tego dokonam. Porażki nie wpływają na mnie dobrze. Innych motywują, a mnie wstrzymują od działania. Ale, kurczę, nie poddam się. Będę walczyć. I co z tego, że z myślą, że może mi nie wyjść. Będę walczyć i koniec.
Zwariuję.
K. nie ukrywa, że się do mojej „obecności” przyzwyczaił (i vice versa, heh), mimo, że nasza znajomość jest, jak wiadomo, nadal tylko wirtualna. I trwa już dziewiąty miesiąc. Wczoraj na dobranoc napisał mi oprócz „Kolorowych snów” dwa obce słowa – „voglio baciarti”. A że ja z włoskim językiem do czynienia nie miałam, to dziś - www.google.pl i jazda, co by to rozszyfrować.
Lejdis and dżentelmen…
voglio baciarti – chcę (Cię) pocałować
…