"And I'll tell you that why is...
Wystarczyło rzucenie hasła "dzieciństwo". No tak, niby nic takiego, każdy dobrze wspomina tamte szczenięce lata, co nie? A mnie prawie szlag trafił, bo ściemniałam nieziemsko. Pytania: "z czym kojarzy Ci się dzieciństwo?", "jaki był Twój dom rodzinny?" i takie tam. I każdy tak nawijał - dom przepełniony miłością, dobrocią, wzajemnym zrozumieniem, zaufaniem; a tu babcia piekąca wspaniałe słodkości, a tu czuła mamusia, a tu tatuś pokazujący świat. No i ja też "popłynęłam" w tym klimacie. Taka ze mnie cholerna oszukistka. Ale wolałam ściemniać, niż użalać się na oczach grupy...
Bo mój dom rodzinny nie był taki wspaniały. Ja wiem, że może najgorzej to też nie było, wszak przemocy na przykład nie doświadczyłam, ale dopiero teraz widzę, jak wiele mnie ominęło... W moim domu radość nie była motywem przewodnim. Dość często dominował tu krzyk. Od taty chyba nigdy nie usłyszałam "Kocham Cię".
Gdyby nie podwórkowy świat i przyjaciele, to miałabym dziś kompletnie zgniecioną psychikę.
Ostatnio na wykładzie usłyszałam, że szczęśliwy związek małżeński to gwarancja istnienia zdrowej, normalnej rodziny. No i wszystko jasne - małżeństwo moich rodziców to jakiś popieprzony układ. Który, tak by the way, już od dawna kwalifikuje się co najmniej do separacji. Niektóre dzieci z takich rodzin mają uraz do instytucji małżeństwa, zakładają, że to zło, boją się mając w perspektywie zakładanie własnej rodziny. Parę takich osób znam. Jednak ja nie mam zamiaru przejawiać takiej postawy. Nie chcę uciekać, nie chcę się chować. Chcę mieć kiedyś taką rodzinę, w jakiej ja nie żyłam - chcę obdarzyć miłością faceta i nasze dzieci, chcę stworzyć ciepły, rodzinny dom.
Najgorsza jest świadomość, że to moje dzieciństwo po prostu już było, zdarzyło się, to rozdział zamknięty i że już tego nie zmienię. Wspomnienia jakie mam - takie już zawsze będą. Strasznie mi z tego powodu przykro.