Nie lubiłam go na początku. Denerwował mnie. Był upierdliwy. Przykładowo: kiedy wchodziłam późnym wieczorem na gg, niemalże codziennie czekała na mnie wiadomość sprzed godziny czy dwóch pod tytułem: „Jesteś?:>”. Myślał, że siedzę na statusie niewidocznym, hehe. I tak ogólnie było mi dziwnie. Bo nagle ktoś zabiega o rozmowę ze mną, nagle kogoś interesuje jak minął mi dzień, a gdy nie odzywałam się przez kilka dni – ktoś się prawie obrażał, że mogłabym z łaski swojej uprzedzać o dłuższych wyjazdach. Matko! ;) Trochę czułam się przytłoczona, to fakt. Zupełnie nie rozumiałam, czego ten koleś chce ode mnie. Ja tu sobie żyję swoim powolnym, spokojnym, może nawet trochę nudnym życiem, aż pewnego dnia w tymże życiu pojawia się ON. Sądziłam, że się odczepi po dwóch, trzech miesiącach. Z czasem jednak polubiłam jego „obecność”, wieczorami z niecierpliwością czekałam na smsy no i tak jakoś... W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że chciałabym się z nim spotkać, że chciałabym, żeby było fajnie. Choć z drugiej strony bałam się, że się to wszystko sypnie. Tymbardziej, że mijały kolejne miesiące, a my nadal trwaliśmy w tej internetowej znajomości. Nie wiedziałam czy to ma sens. Odwołał pierwsze spotkanie, potem drugie... Zgłupiałam, powątpiewałam, czy warto brnąć w to dalej. Jakaś siła jednak trzymała mnie przez prawie półtora roku, do dnia w którym spotkaliśmy się „na żywo” po raz pierwszy. A teraz... Ta siła trzyma mnie nadal, tyle że jest jeszcze większa :)