Niech żyje baaaaaaaal :D
Tak naprawdę, to nazwa "bal" jest tu trochę nietrafiona. Niby dostojnie, elegancko (choć niektóre dziewuchy miały sukienki, jak to ja nazwałam, plażowe - no aż się prosiło, żeby japonki zamiast obcasów założyły! :P), ale na przykład jednak nie grała orkiestra - był DJ, co spowodowało, że to raczej przypominało imprezę na mieście niż bal:) Niemniej jednak, było super! Wywijaliśmy z K. na parkiecie, o matko, nogi mi prawie w cztery litery weszły :P K. się wcześniej zarzekał, że tańczyć nie umie, co oczywiście okazało się bzdurą :P Był szał ciał i tyle :D
Poznałam kilku jego kolegów, koleżanki. Za dużo z nimi nie rozmawiałam, bo w sumie każdy spędzał ten wieczór bardziej ze swoją połówką (choć przy jednym stole siedziało kilkanaście osób). A i wcale się nie dziwię, ja tam miałam ogromną potrzebę nacieszyć się tym moim podchorążym, bo widzieliśmy się pierwszy raz od trzech tygodni. I z tego co się zdążyłam zorientować, to większość dziewczyn jest w podobnej sytuacji ;) Ach, tańczyłam nawet z kapitanem kompanii, hoho :D Oprócz tańców i jedzenia, zaserwowano nam występ kabaretu i show barmańskie. W ogóle organizacja była świetna. No ale wojsko to musi być zorganizowane przecież ;)
Zdjęcia póki co na razie nie będzie, bo nie jestem w posiadaniu... Ja nie miałam ze sobą aparatu, a K. na razie nie ma możliwości przesłania ;) W sumie za dużo nie cykaliśmy, bo tańczenie zajmowało nas bardziej :d
Aaaa... Dzień przed balem coś poszłam do fryzjera, niestety jak zwykle ciachnięto mnie krócej niż chciałam :( Teraz przez 5 lat nie pójdę do fryzjera, I swear!!!
To tak w olbrzymim, chaotycznym skrócie. Mam trochę zwariowany tydzień, nauki trochę, a więc notkę pisałam na szybko, aby chociaż w niewielkim stopniu zaspokoić Waszą ciekawość ;P