W sumie teraz, to już aż tak nie odliczam kiedy minie ten miesiąc... Właściwie to polubiłam chodzić do tej roboty. A już w ogóle do poznania nie jestem, kiedy wracam do domu z drugiej zmiany, czyli po godz. 22. Mama mi ostatnio powiedziała, że powinnam się chyba tam na dłużej zatrudnić, bo zmęczenia po mnie nic a nic nie widać i jakoś tak kwitnąco wyglądam hehehe... Naprawdę nie wiem jak to działa, ale tak jest :D W zeszłym roku to wracałam i szłam spać po prostu, a teraz mogę jeszcze parę godzin pofunkcjonować i jest git. W tym roku w ogóle mam większy luz w psychice, bo ludzie mnie pamiętają z ubiegłego sezonu. Ba, Ci którzy nie raczyli słowem się do mnie odezwać, teraz odpowiadają na moje "dzień dobry", uwaga, z uśmiechem! I o paru osobach zmieniłam zdanie - uwielbiam pozytywnie zaskakiwać się ludźmi. W ogóle uwielbiam ludzi, rany boskie :D Wczoraj stałam i pakowałam do kartoników to to to tamto, ale sama. No myślałam, że umrę, nie miałam do kogo się odezwać, koszmar. Zupełnie inaczej pracuje się z kimś w towarzystwie, zupeeeeełnie :) Jutro może uniknę tej "samotnej" pracy, bo mam wspólną zmianę z koleżanką, z którą zakumplowałam się rok temu, jea :)
Ech. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, jak mocno się przywiązałam do Pana, który mieszka 200 km ode mnie... ;) Wyjechał ostatnio na obóz = nie miał zbytnio czasu i siły na pisanie do mnie i było mi strasznie... Przyzwyczaił mnie do tego, że życzył kolorowych snów praktycznie codziennie, a tu teraz raptem 1 sms na 3,4 dni. Aż jakąś taką pustkę czuję za każdym razem jak zasypiam... Co on ze mną zrobił w ogóle, ja pierdzielę! Jak sadzicie, o kim myślę jak mam przerwę w pracy? O nim. O czym myślę gdy robię sobie herbatę rano? O tym, czy już wstał i co robi. I tak dalej, i tak dalej. On, mimo, że jest tak daleko, w ciągu ostatnich kilku miesięcy poświęcił mi więcej uwagi niż ktokolwiek z mojej rodziny chociażby. Otworzył się przede mną, ja przed nim i... "Kliknięcia dwa i wszedłeś w mój świat" - taką myśl sobie kiedyś zapisałam, cholerka. Tak, wszedł niejako w mój świat i nieco go przekręcił. Jakby sobie tak pomyśleć, to ja się zmieniłam przez te parę miesięcy. Przez niego. To znaczy... dzięki niemu... Kilka dni temu usłyszałam od kogoś, że ktoś z pracy powiedział, że ja taka fajna, sympatyczna dziewczyna jestem, rozgadana, uśmiechnięta... Świetne uczucie usłyszeć takie coś... Ale sęk w tym, że rok temu nie można było o mnie tak powiedzieć - bo byłam średnio rozmowna, zawstydzona chyba tym, że w ogóle jestem, uśmiech raz na dobę i tyle. Na dodatek nie zapomnę, jak mi na urodziny siostra życzyła, żebym się więcej uśmiechała...! W tym roku nie ma prawa mi tak życzyć, bo uśmiecham się częściej niż kiedykolwiek. I nawet jeśli rozczaruję się osobą poznaną w Internecie, to mimo wszystko będę wdzięczna... Właśnie za te kilka miesięcy innej mnie, lepszej mnie... ;)
Uff, w końcu to z siebie wyrzuciłam. Zabierałam się do tego już od jakiegoś czasu ;)
Tymczasem zwijam przysłowiowe manatki, jutro pobudka o 5... :]
Lipiec, lipiec, nastał lipiec. Od 1ego mykam do roboty, ech. Pocieszam siebie samą, że to tylko miesiąc, ale koniec tego miesiąca wydaje się taki odległy... No nic, muszę zacisnąć zęby i jakoś wytrzymać. Tak w ogóle, to nie chciałam iść w tym roku do pracy, bo rok akademicki miałam ciężki, no. Ale kiedy okazało się, że jedno z moich koncertowych marzeń może się spełnić :), to musiałam jednak zdecydować się na tą fuchę, no bo forsa z nieba nie spada, a tu płaca lepsza niż gdybym poszła np. postać na promocjach w hipermarkecie. I znowu, tak jak z zeszłym roku, walczę z niewyspaniem, pozbyciem się trybu "nocnego marka" na ten miesiąc (jak ma się na 6 do pracy, to przecież należałoby się położyć wcześniej niż o 1, co nie?) i własnymi słabościami (bo to jednak praca fizyczna jest). A poza tym, każdego dnia modlę się, by mnie nie przydzielili na dział, na którym jest najgorszy zapieprz i ludzie niemili. Takżeeeee, nie minął tydzień od zakończenia sesji, a ja znowu mam nerwy nadszarpnięte. Naprawdę nie mogę się już doczekać sierpnia, bo dopiero wtedy sobie odetchnę, chociaż i tak wiszą nade mną jeszcze dwie poprawki wrześniowe... Ale staram się jak najmniej o tym myśleć. Myślę o ewentualnym wyjeździe nad morze, tym cieplutkim piasku, boskich falach, lodowatej bałtyckiej wodzie, mrrr... ;) Tylko niech ten cholerny lipiec już się skończy! :(
Aby zakończyć, mimo wszystko, pozytywnie, to chciałam Wam pokazać moją ukochaną siostrzenicę, która do niejadków z pewnością należy (wystarczy spojrzeć na te pultyny... :D) i w niedzielę skończy 7 miesięcy (naprawdę nie wiem kiedy to zleciało...:))
Nigdy w życiu tak bardzo nie cieszyłam się z trói, tak jak dzisiejszego dnia! Rany boskie, udało mi się zaliczyć te cholerne ćwiczenia :) Było ciężko, bo musiałam iść jeszcze na dopytkę i tak mnie przemaglowała, że potem to już nie wiedziałam jak się nazywam. Ale najważniejsze, że wpisała mi to 3,0 do indeksu i teraz już nic mnie nie obchodzi :D Co prawda jutro ostatni egzamin i to ustny (o zgrozo), pewnie nie zdam, bo NIC nie umiem, więc czeka mnie kompromitacja :D Ale to naprawdę jest niczym w porównaniu z faktem, że nie muszę się stresować niezaliczonymi ćwiczeniami i tak dalej, lalala.
W trakcie oczekiwania na wyniki zrobiło mi się smutno. Ludzie wokół dzwonili do swoich drugich połówek, że mają stresa, że jeszcze nic nie wiadomo i że zadzwonią jak będą coś wiedzieć. A ja co? Mi nawet nie miał kto powiedzieć, że trzyma kciuki, że będzie dobrze i tak dalej, i już nie wspomnę o tym, że nie miałam komu wpaść w ramiona z radości po otrzymanym zaliczeniu :( Coraz bardziej zaczyna mnie to dobijać.
Ech, idę spać. Jutro impreza. Bardzo potrzebuję odreagować tańcem chociażby, oj bardzoooooo!