Tęsknię, kurde, tęsknię.
Codziennie smsujemy i to praktycznie przez cały dzień, bo tu parę smsów przed południem, parę po południu i potem wieczorem do 2-3 w nocy. Takie coś musiało mi wystarczać zanim się spotkaliśmy, no ale teraz?
Tęsknię za jego spojrzeniem, uśmiechem... Ciągle coś sobie przypominam, na przykład jak odgarnął mi włosy, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście nie mam przekłutych uszu, albo jak mnie złapał za rękę, żeby coś zademonstrować. Albo nasze odbicie w szybie gdy staliśmy obok siebie.
Echhh :)
Zobaczymy się dopiero w przyszłą sobotę. Bo w tą idę na ślub koleżanki. Z wieczoru panieńskiego się wykręciłam, no ale już nie chcę przeginać i omijać też ślubu... Czuję się rozdarta. Ale mam nadzieję, że półtora tygodnia szybko zleci :)
Sobota, 16 maja 2009. Pobudka o 5 rano. Właściwie to wstałam bez problemu. W kuchni okazało się, że nie mam czego zjeść na śniadanie. Ale to niiiic, pomknęłam do sklepu, a tam pani ekspedientka miła jak nigdy. Już wtedy sobie po cichu pomyślałam, że to będzie dobry dzień.
O godzinie 7 siedziałam w pociągu. A potem już z niecierpliwością czekałam na kolejne stacje, odliczałam kiedy to w końcu będzie 10.08 na zegarze i będę mogła wysiadać. Bo ostatecznie, miałam dobre nastawienie przed tym spotkaniem, żeby nie powiedzieć, że bardzo dobre. Stwierdziłam, że raz kozie śmierć, a stres tylko mi zaszkodzi.
Wysiadłam z pociągu i zaczęłam szukać K. W końcu go zobaczyłam, on za to w pierwszej chwili mnie nie, ale jak mu nieśmiało zaczęłam machać, to jednak stałam się widoczna :D I teraz… nie wiem co napisać, gdyż najprawdopodobniej z wrażenia nie pamiętam pierwszych minut naszego spotkania… :P Tzn. co ja tam mu gadałam, ale pewnie jakieś głupoty :) To było takie, o wow. Widzisz kogoś na zdjęciach, czasem słyszysz jego głos, czytasz smsy, aż tu pewnego dnia po kilkunastu miesiącach ten ktoś staje przed Tobą. Uśmiecha się do Ciebie i daje Ci buzi w policzek, no niesamowite.
Pierwsze półtorej godziny spotkania spędziliśmy w miłej kawiarence przy gorącej czekoladzie. On swoją wypił w 5 minut, a ja swoją delektowałam się z godzinę, z czego mój towarzysz miał niezły ubaw (pytał czy we wszystkim mam tak „zabójcze” tempo, haha) :P Na początku widać było, że obydwoje jesteśmy spięci. Ale od pewnego momentu wyglądało to już tak, jakbyśmy byli starymi dobrymi znajomymi. Przewinęło się mnóstwo tematów rozmów. Jestem na siebie zła, bo niepotrzebnie się rozgadałam odnośnie moich poprzednich znajomości internetowych. On w sumie chciał, żebym coś poopowiadała, ale potem miałam wrażenie, że mój wywód brzmiał jak jedno wielkie chwalenie się, choć zupełnie nie ma czym… ;) Ech, głupia Kasia. Natomiast, dla kontrastu, bardzo ciekawym momentem tej części spotkania była moja rozmowa z… mamą K.. Biedny musiał się zameldować po przyjeździe, czy mu przypadkiem krzywdy nie zrobiłam, haha ;) No i rozmawiając z rodzicielką, w pewnym momencie przekazał telefon mnie. Tak, też się zdziwiłam :D Ale, kurczę, cóż za sympatyczna kobieta! Rozmawiałyśmy chwilę - pytała się o pogodę i takie tam pierdoły, zwracała się do mnie „Kasiu” i w ogóle… To było niezwykle miłe :)
Potem poszliśmy dalej, poznając miasto będące dla nas zagadką. No, może dla K. to jednak była mniejsza zagadka niż dla mnie. I całe szczęście, bo bez niego to bym się zgubiła na bank. Ach - ja i moja „cudowna” orientacja w terenie :D Dobra, mniejsza o to. Niedaleko od kawiarenki był Lunapark. O losie. Tak, dałam się namówić na przejażdżkę! Żeby to była jakaś zwykła karuzela, to kurna nie – to był kosmos :D Jechało się do przodu, do tyłu, wisiało do góry nogami… :D Modliłam się, żeby przypadkiem niedawno wypita czekolada nie zechciała wrócić… :D Ale dałam radę. K. też. Natomiast jego telefon nie :D Wyleciał mu z kieszeni kurtki gdy sobie tak siedzieliśmy do góry nogami :D. Haha, jaka szkoda, że tego nie widziałam :D Śmiać mi się chce, bo on mnie jeszcze wcześniej ostrzegał, żebym okulary zdjęła, a o własnym telefonie nie pomyślał… :) W każdym bądź razie z telefonu nic nie zostało, oprócz karty SIM. Reszta się trochę porozwalała :D Jak się okazało, nie był to pierwszy taki przypadek na tej „karuzeli” – panowie z obsługi mieli już pokaźną kolekcję roztrzaskanych komórek :D
Rozbawieni zaistniałą sytuacją, postanowiliśmy iść do ZOO. Było duuuuuuże i mieliśmy sporo do zobaczenia. Czasem popadał deszcz, ale my twardo kontynuowaliśmy zwiedzanie, a co! K. czytał na głos wszystkie opisy zwierząt, ale robił to w tak zabawny sposób, że uśmiech nie schodził mi z twarzy :) I po co płacić za jakiegoś głupiego przewodnika, skoro mogę się założyć, że przy K. to i tak każdy wysiada? :D
I takim sposobem było już po 16 i trzeba było wracać. Pojechaliśmy na dworzec, tam posiedzieliśmy chwilę i musieliśmy się żegnać. Mój pociąg miał przyjechać za kwadrans, ale K. musiał dostać się jeszcze na swój przystanek autobusowy, więc nie czekał razem ze mną. Odprowadziłam go kawałek. Przez te kilkanaście ostatnich metrów, które przeszliśmy idąc obok siebie, było mi cholernie smutno, że to już koniec. Powiedziałam: „Szybko minęło…”, a on odparł, jakby też z rozczarowaniem w głosie: „Noo…”. Stanęliśmy, chwilę popatrzyliśmy na siebie, powiedzieliśmy parę słów na pożegnanie, buzi w policzek, a potem przytuliliśmy się. I staliśmy tak objęci przez dłuższą chwilę. Jemu było trochę niewygodnie, bo jestem od niego kilkanaście centymetrów niższa… :) Śmiesznie to musiało wyglądać, ale… Tak mi wtedy było dobrze. Czekałam na ten moment przez te wszystkie miesiące naszej wirtualnej znajomości… I nie chciałam, żeby się kończył, no wiecie – trwaj chwilo, bo jesteś piękna :)
Odprowadziłam go potem jeszcze wzrokiem. Szkoda, że się nie odwrócił. Wróciłam na swój peron. Otaczały mnie zakochane pary. Widok ten sprawił, że zaczęłam żałować, że nie pocałowałam go w usta. Choć, myślę, że gdybym to jednak zrobiła, to bym się zadręczała, czy nie wyszłam na nachalną (w końcu to dopiero pierwsze spotkanie), więc i tak źle, i tak niedobrze :P
Wracając pociągiem, było mi smutno i radośnie na zmianę. Zaczęłam robić coś a’la bilans spotkania, a właściwie moich głupich gadek i zastanawiałam się, czy jest jeszcze szansa na drugie spotkanie, czy nie. Ogólnie niby odczucia miałam pozytywne, no ale jak Kasia zacznie sobie coś wkręcać, to koniec… Martwiłam się zupełnie niepotrzebnie, bo ledwo przekroczyłam próg domu i dostałam smsa z zapytaniem kiedy znowu się spotkamy…. :) Wtedy to już byłam wniebowzięta i miałam w dupie moje głupie teksty, których może K. jednak nie zakwalifikował do aż tak głupich, że aż zniechęcających :P
Jaki jest K.? Właściwie to taki, jakiego go poznałam. Albo nie. W sumie, to on na żywo okazał się jeszcze bardziej zabawny. I chwilami złośliwy, w taki fajny sposób. :D I właśnie ta jego złośliwość… Jezu, może to chore, ale kręci mnie to :D Uroczy jest. Gaduła. Co chwila nuci i śpiewa piosenki :D Nie sposób się przy nim nie uśmiechać. Napisał mi kiedyś, że martwi się o to, że ja przestanę się uśmiechać, bo on jest nudziarzem nieprzeciętnym. No co to za ściema w ogóle, jaki nudziarz?! No fucking way :) Poza tym, jest przystojny. Mógłby mieć każdą dziewczynę ;) A (jeśli mogę tak powiedzieć) wybrał mnie…? Momentami to jeszcze niedowierzam. Ale kurde jest dobrze i mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej…
Siedzę i się uśmiecham sama do siebie. Przypominam sobie wczorajszy dzień i staram się jak najwięcej chwil zapamiętać.
I chcę znów tego wariata zobaczyć, jak najszybciej :)