No zdałam, zdałam. Ale co się nastresowałam i napłakałam przez ten niezdany pierwszy termin to moje... Najgorsze, że przez jeden głupi egzamin trochę się z moim chłopem poksyksałam. On był zły na mnie. Zrzucił na mnie całą winę. Chciał przecież przyjechać, on zdał wszystko w czasie, a ja i mój niezdany egzamin pokrzyżowaliśmy wszelkie plany na ubiegły weekend. Ech. To było straszne. Ja byłam świadoma, że mogłam się bardziej przyłożyć do nauki przy pierwszym podejściu, no ale kurczę... Niezdany egzamin to nie tragedia przecież, a K. przegiął. Czułam się taka samotna. To było coś na zasadzie: sama jesteś sobie winna, teraz ucz się i radź sobie sama. Brrr. Na szczęście w weekend K. się połapał, że był trochę za ostry i niesprawiedliwy - przeprosił mnie. Więc już jest w porządku. Tymbardziej, że jak dobrze pójdzie, to przyjedzie jutro w nocy i zostanie do piątku :) A jak nie, to w czwartek w nocy i będzie do niedzieli. Najważniejsze, że już żadne przekładanie o kolejny tydzień nie wchodzi w grę. Nie widzieliśmy się prawie cztery tygodnie... Boże, jak ja się za nim stęskniłam.
No i nici z fajnego weekendu :( Nie zdałam wczorajszego egzaminu i mam poprawkę w poniedziałek, na dodatek ustną :( K. przyjedzie więc dopiero za tydzień :( Bez sensu :(
Nie mam ostatnio weny na pisanie. Ale skoro już tu jestem (oczywiście w ramach akcji: "Wszystko byle nie nauka" ;))...
Trzy egzaminy za mną, niestety jeden w plecy. No trudno. Czas sobie przypomnieć jak to jest mieć poprawkę :P Na pierwszym roku miałam tego typu atrakcje, łącznie z warunkiem, na drugim wszystko poszło jakoś bezproblemowo, no to teraz znowu - witaj poprawko :P Ale to dopiero pod koniec lutego. Póki co, mam w planach zdać dwa najbliższe egzaminy, a po ostatnim, w czwartek, idę porządnie opić i obtańczyć "zakończenie" sesji :D No a w piątek przyjeżdża K., nareeeeeeeszcie!
Pierwszy raz w życiu nie spędzę Walentynek sama. Hm, w sumie nie jest to dla mnie jakieś super ważne święto, ale wiadomo - jak byłam sama, to ten dzień mnie trochę dobijał. Mój K. ma natomiast do tego "święta" stosunek bardziej, że tak powiem, olewczy. Świadczy o tym chociażby fakt, że wczoraj zupełnie serio spytał mnie, którego w ogóle dnia są Walentynki :D Nie przewidujemy więc żadnej romantycznej kolacji, setki czerwonych róż i rzuconego dla zasady "Kocham Cię", bo Walentynki, no to wypada ;) Akurat te dwa słowa mówimy sobie codziennie :) Przewiduję jedynie upieczenie ciasteczek w kształcie serduszek, potem je jakoś ładnie udekoruję i włożę do pudełka w kształcie serca. Bo ja to chyba wolę zrobić coś sama niż biegać po sklepach i szukać nie wiadomo czego :) Poza tym, powiedzenie "przez żołądek do serca" sprawdza się w naszym przypadku w 200% - K. jest niesamowitym łasuchem, więc i ciasteczka raczej przypadną mu do gustu... :D