Jakoś tak ciężko mi się wdrożyć, po raz kolejny w mym studenckim życiu, do systemu wzmożonej nauki, skupić nad notatkami, pouczyć się tego i owego... Najtrudniej zacząć, jak zawsze. I zdecydowanie muszę zwalczyć w sobie myślenie pod tytułem "zacznę się uczyć od jutra", bo wieczne przekładanie tego "jutra" zdecydowanie mi nie służy :P Trochę mnie mobilizuje myśl, że jak się teraz przyłożę i zdobędę ładne oceny, to mam większe szanse na dostanie się na magisterkę do Wrocławia... Ale jednak czasem zmęczenie lub najzwyczajniejsze w świecie lenistwo wygrywa, ech :)
Kiedyś potrafiłam wysiedzieć w nocy do godziny 1 lub 2 spokojnie, ale te czasy minęły, chyba się starzeję :P Ostatnio już o 22 mój mózg błaga o sen, ratunku...
Ale mimo wszystko, na razie myślę pozytywnie. Pięć egzaminów i 4 zaliczenia - pikuś! :P
Było fajnie, minęło zbyt szybko - tak można streścić mój pierwszy w życiu zimowy wyjazd w góry :) W towarzystwie K., ale poza tym jego rodziców i siostry czułam się jak w rodzinie. Traktowali mnie jak swoją, co jest niezwykle miłe. Nie było udawanych uśmiechów czy sztucznego powstrzymywania kłótni (czyli czegoś w stylu: nie wypada się kłócić przy dziewczynie naszego K.) - po prostu zachowywali się normalnie, jakbym była jedną z nich...
Najcudowniejsze jednak było zasypianie i budzenie się przy K. Spędzaliśmy ze sobą dzień po dniu, rozmawiając, śmiejąc się, czasem obrażając :P Każda chwila była niezwykle cenna i piękna. Choć... Był jeden moment, powiedzmy, mało przyjemny. Otóż K. (przez przypadek w sumie) powiedział, że miał dziewczynę podczas naszej znajomości. Strasznie mnie dotknęło, że wtedy mi o tym nie powiedział. Usłyszałam tylko : "Nie pytałaś", ech. Potem jednak dowiedziałam się też, że to nie trwało długo, bo około trzech tygodni. A było to w czasie, kiedy ja przeczuwałam, że coś nie do końca gra między nami, tj. w okolicach listopada 2008. Heh, pamiętam nawet, że gdybałam na tym tu oto blogu, że może znalazł sobie jakąś dziewczynę na miejscu i proszę - ma się tą intuicję ;) Już wtedy strasznie emocjonalnie podchodziłam do osoby K., choć byliśmy jeszcze przez pierwszym spotkaniem, więc strasznie się przejęłam tym "wyznaniem". Ale po kilku chwilach dałam sobie siana, bo teraz już nie ma znaczenia, co było kiedyś, prawda? Ważne jest to, że nam się udało i że teraz jest jak jest, a przecież jest lepiej niż mogłabym przypuszczać...
Sylwester spędziliśmy w "domowym" zaciszu, bez tak zwanej pompy, niemniej jednak znowu muszę użyć przysłówka "cudownie", bo tak właśnie było :) Mimo wszystko.
Święta na półmetku, ale ja już myślami jestem przy niedzieli, bo K. przyjeżdża. Czuję się jakbym go z miesiąc nie widziała, a nie dwa tygodnie, tak się stęskniłam. Jutro pakowanie, takie oficjalne, że tak to ujmę, bo póki co - walizka leży, a na niej stos rzeczy do upchnięcia :D
Wracam 4 stycznia, a więc już teraz składam Wam życzenia noworoczne - szczęścia, szczęścia i jeszcze raz szczęścia, co najmniej takiego kalibru, jakiego ja doświadczyłam w tym roku ;)
Szczęśliwego Nowego Roku i do przeczytania w styczniu :)