Od kilku dni biegam po sklepach i dokupuję rzeczy potrzebne na wyjazd. To już za tydzień! :) Jeszcze tylko czapka mi potrzebna... Koszmar, już tyle ich mierzyłam, a żadna mi jakoś nie leży. No dobra, była jedna, w której nie wyglądałam jak niepowiemco, fajny fason, ale... różowa :) Nie pasuje mi kolorystycznie do reszty garderoby, ale jak już naprawdę innej nie znajdę, to chyba wrócę po tamtą, haha :D
Głowa mi pęka. Od 6 rano jestem na nogach, opiekowałam się młodszą siostrzenicą. A potem też i Zuzią, w międzyczasie pomagając też siostrze. Fajna sprawa mieć starszą siostrę, a przy tym praktykę opiekuńczą, bo tak też można traktować pilnowanie tych dwóch małych księżniczek ;) Jak kiedyś dorobię się własnych dzieci, to nie będę się bała ich przewinąć czy wziąć na ręce. Pamiętam, jak denerwowałam się trzymając Zuzankę na rękach po raz pierwszy :) Ale już przy Natalce zachowywałam się jak doświadczona matka Polka :P Poza tym też przekonuję się, jak wiele poświęcenia wymaga posiadanie własnych dzieci. Zanim zostałam ciocią, traktowałam ten temat dosyć "lekko" - co to za filozofia nakarmić czy przewinąć dziecko... A w gruncie rzeczy pod pojęciem "wychowywanie" kryje się strasznie dużo rzeczy. I trzeba się trochę egoizmu wyzbyć, bo najważniejsze są potrzeby tego małego człowieczka. Dlatego teraz nie widzę siebie w roli matki. Ale z drugiej strony... czy kiedykolwiek przyjdzie taki moment? Mi się wydaje, że zawsze znajdzie się jakaś wymówka - teraz studia, potem praca, potem coś tam... Ale póki co, strasznie dbam o to, by na razie nie zostać mamusią ;) I tylko K. się ze mnie śmieje, bo do niedawna byłam niesamowicie zestresowana na samą myśl, że mogę być w ciąży, choć w rzeczywistości nie było takiej fizycznej możliwości ;) No ale ja to ja, chyba za bardzo wierzę, że niemożliwe może stać się możliwe :D Zwłaszcza po tym, co się wydarzyło w maju, czyli pierwszym spotkaniu z K. i tym wszystkim co się dzieje do tej pory :)
Łooo dobra, się rozpisałam.
I to nie na ten temat, co chciałam :)
Bo przyszłam tu w sumie po to, żeby napisać, że w przyszłym tygodniu miną dwa lata od dnia, w którym się poznaliśmy. Dwa lata... Niezwykle przełomowe dwa lata dla mnie. Najcięższe, ale jednocześnie najpiękniejsze dwa lata mojego życia. Ach, co tam, więcej dodawać nie trzeba. Jestem taaaaaaka szczęśliwa :)
Dokładnie za trzy tygodnie będę w górach... Pierwszy raz od kilku lat i pierwszy raz będę w górach zimą - strasznie się cieszę na samą myśl o tym wyjeździe! Choć nie kupiłam sobie jeszcze ani butów, ani ciepłych spodni, a jedynie piękny długi zielony sweter, ale cóż, od czegoś trzeba zacząć :P Cieszę się na ten wyjazd też dlatego, że będziemy mogli z K. po prostu ze sobą pobyć przez te kilka dni. Ostatnio te nasze wspólne weekendy takie "wariackie" były, bo jeździliśmy z jednego miejsca na drugie, mając sam na sam praktycznie tylko noce :] Ale za te trzy tygodnie będzie inaczej... Nigdzie nie będzie nam się spieszyło, nie będziemy mieli żadnych imprez do zaliczenia i tak dalej... Myślę nawet, że fakt, że będą tam też jego rodzice i siostra, jest mało istotny. A przynajmniej mam nadzieję, że nie będą wymagali, abyśmy z nimi wszędzie łazili ;)
Mięczaczka jestem, wiecie? Wczoraj znowu się rozbeczałam, jak K. wyjeżdżał. Tak strasznie trudno mi trzymać emocje na wodzy. W sumie nie do końca rozumiem, czemu tak reaguję. Widujemy się ostatnio co weekend, a w naszej sytuacji to najlepsze co może być! Ale mimo tego, jakoś tak mi ciężko, bo te godziny razem mijają zdecydowanie za szybko... I chciałoby się więcej, więcej i więcej... Zastanawiam się, jakim cudem wytrzymałam 5 tygodni rozłąki przed przysięgą, skoro teraz tydzień czy dwa to dla mnie jakaś masakra :)