"I promise I'll be there for you..."...
Z K. znamy się już niby półtora roku, a tak naprawdę to myślę, że po pierwszym spotkaniu poznajemy się na nowo. Przy okazji ja samą siebie poznaję i odkrywam różne dziwne, aczkolwiek fajne rzeczy - na przykład, nie sądziłam, że potrafię się uśmiechać niemal 24 godziny na dobę... :D
Codziennie rozmawiamy przez telefon, smsujemy... Zmieniłam nawet sieć komórkową, bo 50 złotych przy dobrych wiatrach starczało mi na dwa tygodnie... ;)
Zmieniło się moje myślenie. Bo teraz nie jestem już tylko ja, a jakiś K. na drugim końcu Polski gdzieś tam w tle. Teraz jestem ja i on. My. Ja i mój chłopak. Matko, chyba się jeszcze nie przyzwyczaiłam do tego określenia... ;) Tymbardziej, że ja przez dłuuuugi czas byłam sama. Właściwie to ja nie byłam nigdy w takim związku, w sensie nigdy nie miałam kogoś, kogo mogłabym i chciałabym wpisywać w moją przyszłość. Zdarzyły mi się życiu jakieś tam pojedyncze żałosne epizody, ale... Tak zaangażowana to ja jeszcze nigdy nie byłam. Kiedy jeszcze byliśmy z K. wyłącznie internetowymi znajomymi, a on snuł wizje o tym, że będziemy studiować w jednym mieście, że kiedyś będę jego żoną, to podchodziłam do tego z dystansem. A teraz... Chciałabym, bardzo bym chciała, żeby to się spełniło. Że za rok wyjadę na magisterkę do Wrocławia i tam będę szczęśliwa, szczęśliwa z K.
I chociaż niektóre koleżanki mówią mi: uważaj, bądź ostrożna, to ja... pfff :) A niech się dzieje co chce. Jest dobrze, bardzo dobrze i nie interesuje mnie jakieś głupie rozmyślanie.
Ja wiem, że mu zależy, choć nie zawsze on potrafi ująć to w słowa. Czasem trzeba go trochę zachęcić, tak jak na przykład półtora tygodnia temu - widziałam w jego oczach i jakoś tam wyczuwałam, że chce mnie pocałować, ale jednak coś go powstrzymuje. No to Kasia musiała przejąć inicjatywę... ;) Wiecie co mi później powiedział? Że nie chciał tego zrobić jako pierwszy, bo bał się, że go odtrącę, że uznam, że on się narzuca, że jest "napalonym 19stolatkiem", jak to ujął. Kurczę, zaskoczył mnie. Ale to w gruncie rzeczy nienajgorzej o nim świadczy, hm? A ja kolejny raz zadziwiłam samą siebie, bo przecież nie byłam nigdy wyrywna w tych sprawach :P Ale w tamtej chwili zrobiłam to i nie żałuję, bo... Bo kurde nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy się tak czaić przez kolejnych kilka albo nawet kilkanaście miesięcy, no litości...! :D