Byłam wczoraj we Wrocławiu. Tylko na kilka godzin, bo K. miał krótszą przepustkę. Podróż w jedną i drugą stronę zajęła mi więcej niż sam pobyt w mieście, ale co tam :) Warto było, chociaż dla tych kilku godzin bycia razem... Potrzebowałam tego, bo miniony tydzień jakiś taki nieciekawy miałam. Raz, że jestem przeziębiona, a dwa, że przybiła mnie wiadomość o śmierci chłopaka, z którym pracowałam w wakacje... Nie mieliśmy zbyt wielu okazji do rozmowy, zresztą unikałam go jak ognia, bo był dość specyficzny, momentami chamski. Chociaż, w mój przedostatni dzień pracy gadaliśmy trochę i nie zachowywał się źle w stosunku do mnie, był wręcz miły. Ech. W pracy ogólnie było go widać i słychać, lubił się porządzić. I jak sobie pomyślę, że za rok już go nie będzie, to mi jakoś tak dziwnie...
Ale jak tak wczoraj wtuliłam się w K., to mi od razu przybyło pozytywnej energii i smutki poszły w dal. Fajnie było. Wrocław mi przypadł do gustu. A mój K. czasem mówił takie rzeczy, że nie wierzyłam, że to mój K. mówi. Trochę się zmienił, odkąd wyjechał na te studia - coraz bardziej się otwiera, co mnie oczywiście cieszy. Coraz częściej zapewnia mnie o tym, że jestem dla niego ważna, że jemu na mnie zależy...
Planujemy już wakacje. Sylwester zaklepany. Zarówno drugą rocznicę poznania (nie do wiary, że to już dwa lata!), jak i Nowy Rok będziemy świętować w górach. Wyjeżdżamy po świętach jakoś. Jestem przeszczęśliwa, bo nigdy nie byłam w górach zimą! Może ktoś mi podpowie, co powinnam sobie kupić do ubrania na taki wyjazd?:)
Powitanie z K. po pięciu tygodniach było prawie zabójcze - podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję, nie zwracając przy tym totalnie uwagi na samochód, który chciał przejechać, no ale cóż... :D My na tą chwilę czekaliśmy 5 tygodni - kierowca chyba to zrozumiał i poczekał te parę sekund :D
Dumna jestem z tego mojego K. Nie znam drugiego człowieka tak zdeterminowanego w realizacji swoich marzeń. I doczekał się. Żołnierz zaprzysiężony. Przed nim 5 lat studiów, a potem zobaczymy co życie przyniesie. Zdaję sobie sprawę, że niełatwo jest być dziewczyną wojaka, ale jakoś to w głowie sobie poukładałam. Oczywiście to nie znaczy, że jestem tym wszystkim zachwycona... Niby cieszę się, bo widzę, że on tam sobie świetnie radzi. Nawet jest dowódcą drużyny! A do tej funkcji biorą najlepszych, hehe ;> On jest tam w swoim żywiole po prostu i to mnie bardzo raduje, ale z drugiej strony wolałabym, żeby studiował na normalnej uczelni... I żebym któregoś dnia nie musiała się z nim żegnać na pół roku, gdy wyjedzie na misję... Matko, ja to cały czas mam nadzieję, że wycofają te wojska, a K. będzie miał jakąś ciepłą posadkę bez konieczności niebezpiecznych "wojaży". :)
Ach, ogólnie po tym weekendzie, to po raz kolejny przekonałam się, że K. ma fajną rodzinę. Poznałam lepiej jego siostrę, brata (i bratową), zwłaszcza gdy byliśmy w sobotę na kręglach i karaoke :D Siostra K. spytała: "Jak będziecie mieć dziecko, to mogę być matką chrzestną?" :D A jego rodzice znowu urzekli mnie swoją serdecznością i otwartością w stosunku do mnie. Czasem zachowywali się tak, jakbyśmy byli razem z K. już kilka lat, a nie kilka miesięcy... To mnie najbardziej zadziwia :) Ale to strasznie miłe, kurczę.
Lepiej chyba trafić nie mogłam;)
Trafił mi się świetny facet, który zasypiając obok mówi: "Kocham Cię słońce", ale z drugiej strony potrafi mi też powiedzieć, żebym przestała "pieprzyć głupoty" :P :D To było powiedziane odnośnie tego, że na tej cholernej wojskowej uczelni są też dziewczyny i niektórym z nich, a przynajmniej jednej, mój K. przypadł do gustu... Na dodatek moja imienniczka, beszczelna! ;p No i kiedy K. mi o tym mówił, to przypomniałam sobie to stare jak świat powiedzenie "Za mundurem panny sznurem"... Więc mówię mu: "Jak Ci się znudzę, to mi o tym powiedz, dobrze?". Na co K. odparł: "A jak będziesz pieprzyć głupoty to też mam Ci o tym powiedzieć?". Przytaknęłam ze śmiechem, a on na to: "No to właśnie pieprzysz głupoty" i mnie pocałował :D
Kocham tego mojego żołnierza i cieszę się, że zobaczymy się znowu już za kilka dni :) Potem znowu czeka nas dłuższa rozłąka, ale już na szczęście nie pięciotygodniowa, więc dam radę jakoś ;) A tymczasem trzeba powrócić do uczelnianej rzeczywistości. Najbardziej dobija mnie konieczność wyrobienia 30 godzin praktyki w przedszkolu... A byłam przekonana, że nie będę musiała już się męczyć w żadnym przedszkolu, kurde no!