Zimno, śnieżno, ech kurde. Ja chcę wiosnę! Jutro w ramach walki z nienawiścią wobec zimy, idę potańczyć. Wersja koleżanki brzmi: "idziemy na podryw", ale gdzie tam ja i podryw... Zresztą - nie mam takiej potrzeby :)
Ostatnio, po pijaku, on prawie mi się oświadczył, matko boska. A jak mu mówię, że jest wariat, to się oburza! ;) I jeszcze to "uzależniłaś mnie od siebie"... Ja nie wiem, czy to nie za daleko poszło...?
Sylwestra, wbrew wcześniejszym przypuszczeniom, nie spędziłam przed komputerem i w obecności jedynie butli szampana. Domówka, parenaście osób – brzmi nieźle, co nie? Jednak było dość drętwo. Większości osób nie znałam, a moje skromne próby poznania towarzystwa były, hm, nieudane. Whatever, na siłę integrować się nie będę ;) Niemniej jednak, mojego stanu owej nocy nie można nazwać trzeźwym... :P Za szybkie tempo picia, oj tak tak. Zdecydowanie. I chyba nie posłużyło mi picie wódki „kolorowej” i zwykłej w przeciągu dwóch godzin. No. Tym sposobem, pierwszy raz wylądowałam przy kiblu w środku imprezy :P Północ? Fajerwerki? Toast? A co to...? Nie piłam szampana ani nic z tych rzeczy - no cóż, zdarza się ;P I te dziury w pamięci, jezuuuuuu. Podobno głośno śpiewałam (chyba po to, żeby jakoś towarzystwo rozkręcić haha) i byłam niewdzięczna wobec jednej koleżanki... Ona siedziała ze mną w łazience i wspierała w trakcie wiadomoczego, a ja w pewnym momencie wspaniale jej się odwdzięczyłam tekstem „spadaj, bo muszę pogadać”, gdy K. dzwonił :D Czasem potrafię być tak dosadna! ;)
Najśmieszniejsze jest to, że wspominam tego Sylwestra miło głównie dzięki... K.!... Bo z tej całej „imprezy” ulotniłam się po 1, ale jeśli myślicie, że potem poszłam spać, to się mylicie ;) Owszem, wróciłam do domu, ale usiadłam na łóżku i zadzwoniłam do K., to po raz kolejny trochę pogadaliśmy. Kurde, lubię z nim rozmawiać. Niezależnie od tego, czy jestem trzeźwa, czy nie, haha. Powiedział, że jeszcze zadzwoni, jak będzie wracał z imprezy. Pospałam chyba z półtorej godziny, aż tu znowu moja komórka się odezwała. I ponownie rozmawialiśmy. Powiedział na końcu: „Fajnie było Cię znowu usłyszeć”. I zaproponował mi partyjkę naszej gry. Od 4 do 6 graliśmy (trochę więcej niż jedną partyjkę ;)) i gadaliśmy. Więc zasadniczo mogę powiedzieć, że w Sylwestra bawiłam się do białego rana... :D
A jak mi ładnie odpowiedział, gdy napisałam, że nie lubię się z nim żegnać - „Nie żegnamy się, tylko przerywamy na chwilę niekończącą się rozmowę między nami”... :)
No to mamy 2009. Póki co - jest dobrze. Oby tak dalej przez pozostałe 362 dni :D
Niespodziewane rzeczy są czasem najlepszymi, jakie tylko mogą się przydarzyć w naszym życiu. Przekonałam się o tym chociażby rok temu. To znaczy, nie byłam jeszcze wtedy tego świadoma, tak od razu, bo wszystko przyszło z upływem dni, tygodni, miesięcy.
Hm… Czasami spotyka się przyjazną duszę na przysłowiowej ulicy, a innym razem w Internecie. Ale nie byłam i nie jestem jedną z tych osób, która ma swoje konto na jakimś portalu randkowym czy społecznościowym, gdzie umieszczam zdjęcia z napisem na czole „szukam faceta”. Nie szukałam faceta drogą internetową, oj nieee. To naprawdę czysty przypadek, że tej jednej grudniowej nocy grałam on-line, a od małej pierdółki zaczęła się nasza pierwsza rozmowa! ;) A gdy gra dobiegła końca, miałam już kliknąć „krzyżyk”, ale on wtedy zapytał o numer gadu gadu… Chyba się w tamtej chwili zdziwiłam, taak, na pewno się zdziwiłam - bo po dość krótkiej wymianie zdań on przecież wiedział, że jestem od niego trzy lata starsza, a mimo to chciał mój nr gg. Tak, to było dla mnie dziwne :) Dlaczego? Bo wówczas wydawało mi się, że ta różnica wieku oznacza, że żyjemy w dwóch różnych bajkach i pewnie nie znajdziemy zbyt wielu wspólnych tematów… Hehe cóż. Czas pokazał, że miałam błędne myślenie. K. okazał się dużo bardziej inteligentny, zabawny i błyskotliwy niż podejrzewałam. Niejednokrotnie, podczas rozmowy, zapominałam o tym, że rozmawiam z chłopakiem o trzy lata młodszym ode mnie. Przypominałam sobie o tym tylko wtedy, gdy na przykład pisał, że jutro ma sprawdzian z fizyki… :P
Bilans tego minionego roku jest taki, że mam 2000 smsów w skrzynce odbiorczej, niezliczoną liczbę uśmiechów na mojej twarzy na koncie i poczucie, że byłam (i, mimo wszystkich tych ostatnich zdarzeń, jestem chyba nadal) dla kogoś w pewnym stopniu ważna.
Myślałam, że ta data przejdzie bez większego echa, tymczasem… Można powiedzieć, że w pewien sposób uczciliśmy 27 grudnia 2007, bo on mnie zaprosił na partyjkę tej samej gry, w którą wtedy graliśmy :D To było faaaajne.
- A w ogóle to co się stało, że tutaj siedzisz? Ja już prawie zapomniałam że coś takiego jest.
- Ja też. Ale zdaje się, że rok temu o podobnej porze w tym miejscu się poznaliśmy. Tak mi się przypomniało i zaproponowałem grę.
Z okazji kończącego się 2008 roku, życzę Wam wszystkim udanych i uśmiechniętych 365 dni 2009 roku :) A sobie? Hm, ci, co mnie czytają, już na pewno wiedzą, czego życzę sobie w tym nadchodzącym roku… ;)