Ten tydzień to istny kocioł na uczelni... Codziennie coś do zaliczenia, zaczynam się gubić i już nie wiem w co ręce włożyć ;) Ale byle do 12 lutego. No, chyba, że zdam "zerówkę" w ten czwartek, to już nie będę musiała zdawać 12tego i zacznę feriowanie 9tego... O ile pozaliczam wszystko w pierwszym terminie :> To byłoby coś cudownego, ech, pomarzyć dobra rzecz...
Rozmawiałam wczoraj z K. przez telefon. 58 minut i 56 sekund. To chyba mój życiowy rekord. Bo ja przecież nie lubię rozmawiać przez telefon (ekhm, to znaczy - nie lubiłam...).
Potem aż mnie policzki bolały od uśmiechu :)
Dobrze jest mieć chociaż taką namiastkę szczęścia.
Wczoraj miałam być na conajmniej pięcioosobowej popijawie. A skończyło się na tym, że było nas trzy: ja, koleżanka i... butelka wódki ;) Siedziałyśmy tak w trójkę do 1 z minutami. Przez te kilka godzin w trio, Kasi puściły wszelkie blokady i poopowiadała o K.... Bo, mimo tego, że W. jest moją bardzo dobrą koleżanką, to nigdy wcześniej jej nie mówiłam o K.. Chyba bałam się reakcji. Tymczasem, spotkałam się ze zrozumieniem i potwierdzeniem, że w sumie nie jestem wcala taka nienormalna mając znajomość internetową. Chociaż, jak to pan na wykładzie z pedagogiki społecznej powiedział: "Spotykanie się osób wyłącznie w sieci jest problemem wychowawczym" :D Ale ja nie chcę tkwić w tym problemie, jeśli tak to nazwać, więc czekam, czekam, czekam.
Bo wiecie, ja czasem myślę, że to jest żałosne z mojej strony. To coś na zasadzie "nie umie se znaleźć chłopa w świecie rzeczywistym, to trzyma się kurczowo jakiegoś pana X poznanego w świecie internetowym". Kurde no, na dodatek, tak strasznie się do niego przywiązała. I chciałaby do niego dzwonić, rozmawiać z nim i codziennie słyszeć jego głos. Ale boi się! Boi się, że się od tego uzależni i już w ogóle wpadnie jak śliwka w kompot. I że będzie jej jeszcze ciężej. Bo już teraz nienajlepiej znosi to, że ona tu, a on tam. Nie może się do niego uśmiechnąć, nie może go przytulić. A spotkania też się jakby obawia, bo podejrzewa, że jak go zobaczy... to go nie wypuści, nie odda go nikomu. Ależ ona jest popieprzona z tą całą swoją filozofią, co nie? :)
Dlaczego wszystko musi mieć też gorszą stronę, oprócz tej fajnej?
Ech, idę się uczyć.
Moja koleżanka-dobra dusza wychodzi za mąż w maju... Cieszę się, że w końcu to wszystko jakoś sobie poukładała, bo ślubować miała już w październiku zeszłego roku, ale z różnych powodów jednak przełożyli tą ceremonię. Tzn. odwołali i, szczerze mówiąc, myślałam, że już nic z tego nie będzie. Lecz najwyraźniej miłość ma siłę... ;)
I tak sobie pomyślałam - Boże, ale ja bym kiedyś chciała być czyjąś żoną. Biała sukienka, fajne wesele, obrączka na palcu, a potem wspólnie spędzone dni do końca życia... Nie mówię, że chciałabym to już, teraz, zaraz. Teraz, to ja po prostu zazdroszczę tej mojej A. i jeszcze paru innym osobom, które dostały swoją szansę na szczęście. Wiem, że mam dopiero 21 lat i sporo jeszcze przede mną, wiem... A przynajmniej mam taką nadzieję, że moje marzenia się spełnią :)